poniedziałek, 22 grudnia 2008

Proza(icznie) o świętach

Pogoda dzisiaj nie sprzyja świątecznym refleksjom. Wieje silny wiatr, pada deszcz… Siedzę przed komputerem z gorącym kubkiem w ręku i próbuję zebrać myśli, które, rozleniwione perspektywą świąt, nie pozwalają się opanować. Co chwilę dzwoni telefon. Ustalam szczegóły organizacyjne Wigilii i Świąt – godziny, potrawy, obrusy, prezenty…

W nastrój świąteczny wprowadziły mnie sobotnie generalne porządki. Potem było pakowanie prezentów i wieczorny spacer. Nowy Świat, Krakowskie Przedmieście i Starówka wyglądają bajeczne, obwieszone girlandami światełek. Gałęzie drzew iskrzą się w mroku, a kryształowe żyrandole skradzione z sal balowych oświetlają teraz ulice.

Zniecierpliwiona czekam na choinkę, która stanie dzisiaj w salonie. Nie położymy pod nią w tym roku prezentów. Nie będzie na tyle duża, żebyśmy mogli się razem pod nią położyć. W tym roku podarowaliśmy się sobie nawzajem. Zdecydowaliśmy, że chcemy się sobą bawić i cieszyć przez całe życie…

Naszykowane przez nas paczki z prezentami wpadną przez kominy do naszych domów rodzinnych. Mam nadzieję, że sprawią obdarowanym trochę radości. Może uda nam się choć przez chwilę zapomnieć o problemach i wzajemnych urazach. Usiądziemy razem przy stole pachnącym swojską kiełbasą i makowcem. Będziemy rozmawiać, śmiać się i cieszyć wzajemnym towarzystwem, wznosząc kieliszki czerwonego wina.

Wesołych Świąt!


Więcej...

niedziela, 21 grudnia 2008

Coś świątecznego


Witraż z aniołkiem

Kupiłam witraż dla ciebie,
który przedstawia aniołka
jak leci w gwieździstym niebie –
w skrzydle ma dziurę na kołka.

Kupiłam ci go w prezencie
choć wcale nie mam powodu.
Dam ci w stosownym momencie –
włączę do wspomnień ogrodu.

Kupiłam, żebyś go przybił
do ściany w swoim pokoju,
aby zawsze przy tobie był –
pomagał w codziennym znoju.

Kupiłam i zatrzymałam
go siłą tutaj na Ziemi,
do nieba wzlecieć nie dałam –
nie będzie już między swemi.

Kupiłam witraż dla ciebie,
który przedstawia aniołka
jak leci w gwieździstym niebie –
słodkiego Boga pachołka.


P.S. Zdjęcie z portalu http://www.witraze.biz


Więcej...

poniedziałek, 15 grudnia 2008

Dezyderata



"Dezyderata" w wykonaniu artystów Piwnicy pod Baranami


Więcej...

Misunderstanding

Misunderstanding:

- Mistake of the meaning; error; misconception.

- Disagreement; difference of opinion; dissension; quarrel.


Source of picture: http://www.tomdearth.com/


Quotes:

The world only goes round by misunderstanding.
Charles Baudelaire

To be misunderstood can be the writer's punishment for having disturbed the reader's peace. The greater the disturbance, the greater the possibility of misunderstanding.
Anatole Broyard

Most quarrels amplify a misunderstanding.
Andre Gide

Not only the entire ability to think rests on language... but language is also the crux of the misunderstanding of reason with itself.
Johann G. Hamann

If you want that good feeling that comes from doing things for other folks then you have to pay for it in abuse and misunderstanding.
Zora Neale Hurston

Shallow understanding from people of good will is more frustrating than absolute misunderstanding from people of ill will.
Martin Luther King, Jr.

We are infected by our own misunderstanding of how our own minds work.
Kevin Kelly

Is an intelligent human being likely to be much more than a large-scale manufacturer of misunderstanding?
Philip Roth

In human intercourse the tragedy begins, not when there is misunderstanding about words, but when silence is not understood.
Henry David Thoreau

Where misunderstanding serves others as an advantage, one is helpless to make oneself understood.
Lionel Trilling

Source of text: http://www.brainyquote.com/quotes/keywords/misunderstanding.html


Więcej...

piątek, 12 grudnia 2008

mój świat z książkami i nie tylko

Znalazłam dzisiaj w sieci ciekawego bloga. Nazywa się:
mój świat z książkami i nie tylko

Prowadzi go Libreria.
Autorka pisze o literaturze, filmie, teatrze, muzyce etc.
Najlepiej sami zajrzyjcie :)

Ze swojej strony polecam szczególnie ten wpis, z kategorii "w starej szufladzie".

Życzę miłej lektury!


Więcej...

niedziela, 7 grudnia 2008

Something funny :P

A while ago, Arnaud and his friend Jeff had decided to go on a trip into the far away lands of the East. During an expedition on dromedary's back they noticed on top of a small sand dune an object glittering under the sun . This aroused their curiosity, so they dismounted right away. They were extremely surprised to uncover an old oil lamp! It must have been buried under there for many years until it was brought to the open by the desert winds.
Jeff joked :
- I know! Pick three wishes and rub it, a genie might come out!".


They release a spirit from the lamp.
His name is Akinator.

He can read your thoughts!
You don't believe me? Check it!

Let's play with Akinator!


There is no Polish vesion, but he also knows people from Poland.
Trully it is a nice example of smart software - he is learning at every game.
It's really great fun :)


Więcej...

sobota, 6 grudnia 2008

Refleksja

Człowiek uczy się na błędach - to prawda stara jak świat. Najlepiej i zdecydowanie najbezpieczniej jest się uczyć nie na swoich błędach. Niestety nie zawsze potrafimy wyciągać wnioski z postępowania innych. Czasem sami musimy włożyć palec do ognia, żeby uświadomić sobie jak bardzo boli oparzenie.

Piotr Bukartyk w utworze pt. Ideały śpiewa, że
mizerne się pojęcie ma
co karą jest, a co nagrodą
jak mrówka co się sama pcha
do słoja z posłodzoną wodą...


Ocena każdej sytuacji wynika zawsze z subiektywnej perspektywy. Inaczej patrzymy na zdarzenia jako ich uczestnicy, inaczej jako obserwatorzy. Na ocenę sytuacji duży wpływ ma również to, czy akurat mamy na nosie różowe, zielone, czarne lub przybliżające okulary...

Być może ktoś z nas nauczy się czegoś pożytecznego z doświadczeń Piotra Bukartyka, o których śpiewa w tej piosence.



Więcej...

wtorek, 2 grudnia 2008

Prezerwatywy dla Pań...

Rzeka zdarzeń płynie ostatnio coraz szybciej pełna śmieci afer i pomówień. Tęczowej barwy nadają jej hasła homoseksualizmu i homofobii, a czerwonej feminizmu i aborcji. Od tafli wody odbijają się srebrzyste refleksy lustracji. Robi się coraz goręcej, więc na brzegach siedzą politycy z podwiniętymi nogawkami i mącą stopami wodę.

W takiej sytuacji Panowie mam taką myśl, prezerwatywy dla pań... Ta piosenka grupy Pogodno nabiera teraz nowego znaczenia.

Prezerwatywy dla pań? Czemu nie, w końcu mamy równouprawnienie, ale z drugiej strony to zrzucanie całkowitej odpowiedzialności na kobiety. Być może, żeby do tego nie dopuścić powstała Polska Partia Kobiet. Wiele pań ucieszyło się z tego powodu, ale zaraz potem zaczęło zadawać sobie pytanie co tak naprawdę to zrzeszenie chce osiągnąć i chyba do tej pory nie uzyskało odpowiedzi. Być może był to odzew na propozycje zmian w konstytucji wprowadzające całkowity zakaz aborcji. No cóż, można się wkurzyć gdy jakaś banda facetów nie mających pojęcia o ciąży, porodzie i macierzyństwie chce szafować twoim brzuchem, zdrowiem fizycznym i psychicznym, a nawet życiem. A kościół dla odmiany odmawia prawa do macierzyństwa, bojąc się zaufać nowoczesnej technologii. Szkoda, że to tej pory nie siedzimy w lepiankach…

Co w takiej sytuacji pozostało ...bój, pójdziemy w bój... Nie, w tym wypadku boju nie było, tylko drobne wiece w Warszawie. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Zmiany w ustawie nie zostały przegłosowane, ale w tle słychać było hasło Dam ci ja nowy feminizm!, choć należałoby je raczej zapisać Ja ci dam nowy feminizm! i pogrozić palcem.

O boju można mówić w kontekście nastoletniej Agaty. Jej osobista tragedia stała się doskonałym tematem dla mediów oraz polem do popisu pseudopomocnych organizacji. O walkach było też głośno w kontekście parad pod tęczowym sztandarem. Przeciwnicy z Młodzieży wszechpolskiej poszli w bój, że polała się , ...krew, buzdygany, krew na ściany... Zrobili to niby w imię ideałów (czyżby chrześcijańskich?), a przecież Oto się bawią poganie, Oto się tracą poganie...

Krew leje się również, gdy do akcji wkraczają oddziały ABW, ale przecież... jest super, jest super, więc o co ci chodzi?


Więcej...

piątek, 28 listopada 2008

Postępująca mechanizacja

Stuk, puk...

Co tam?
Koła zębate i tryby.

Co tu?
Kółka zębate i trybiki.

Wszędzie słychać szczęk obrotów
kół zębatych i trybów.
Kręcą się,
nakręcają nawzajem.

Już się nie wykręcisz!

Dopasuj się,
bo inaczej cię zmiażdżą…

25.11.2009


Więcej...

środa, 26 listopada 2008

Cała prawda o kobietach

A więc powracaj! czyń, co serce każe,
I dobrej rady głosu nie posłuchaj
Ani rozsądku! Bądź cała kobietą
I cała rzuć się na wolę popędu,
Co cię porywa, tu i tam miotając.
W piersi kobiety, gdy żądza zapłonie,
Żaden jej święty nie powstrzyma węzeł,
By nie pójść z zdrajcą, który ją wywabia
Z wypróbowanych, wiernych ramion ojca
Albo małżonka. A jeśli w jej wnętrzu
Milczy ten ogień porywczy, daremnie
Pragnie zawładnąć nad nią swoją siłą
Złocisty język szczerych przekonywań.

Johann Wolfgang Goethe „Ifigenia w Taurydzie” (przeł. Jan Kasprowicz)


Więcej...

niedziela, 23 listopada 2008

Niech żyje Wielki Por!

Por stał się dla mnie i moich znajomych warzywem szczególnym.
Trudno precyzyjnie określić sposób w jaki wniknął w nasze życie. Z pewnością dużą rolę odegrał ten niewinny filmik do fragmentu piosenki fińskiego zespołu Loituma:



Pewnego czerwcowego popołudnia spędziąłam chyba godzinę wpatrując się w to wirujące warzywo... Nie bez znaczenia był też fakt zbliżającego się egzaminu z Czytelnictwa...

Od tego czasu minęło kilka lat, a por pozostał. W wielkim stylu powrócił wczoraj podczas szalonego studenckiego wieczoru, obwiązany gustowną różową wstążką.
Obyśmy częściej pili za zdrowie pora! ;)


Więcej...

czwartek, 20 listopada 2008

Tropical Islands

Temperatura spada, wieje silny wiatr, pada deszcz i w ogóle jest nieprzyjemnie na dworze… Ludzi dopada chandra, są rozdrażnieni i smutni. Potrzebujemy słońca, ciepła, i dłuższego dnia. Któż z nas nie marzy o wyjeździe do ciepłych krajów – spacerze po plaży na wyspie tropikalnej czy kąpieli w lagunie…


Codzienność brutalnie ściąga nas na ziemię – mamy przecież tyle spraw do załatwienia, brakuje nam pieniędzy na urlop w tropikach itp. A jednak jest jakieś wyjście, żeby całkiem niedrogo i bez konieczności przelotu samolotem na koniec świata zafundować sobie miłe chwile w tropikach.


Rozwiązaniem jest Tropical Islands – największy tropikalny park rozrywki i wypoczynku w Europie. Ten park wodny znajduje się 60 km na południe od Berlina. W ogromnej hali, w której kiedyś budowano sterowiec, znajdziemy namiastkę lasu tropikalnego, Lagunę Bali, morze południowe, zjeżdżalnie, pole do minigolfa, sauny, łaźnie, jacuzzi itp.


Każdy znajdzie tam coś miłego dla siebie (nieważne czy ma 2 czy 102 lata). Można poszaleć na zjeżdżalniach, pływać w środku nocy w kolorowej lagunie lub odpoczywać w grocie solnej w strefie wellness. Marzy ci się drink z palemką na plaży? Nie ma sprawy :)


Temperatura powietrza jest stała i wynosi 26°C, woda ma ok. 30°C. Z dżungli dobiegają odgłosy dzikich zwierząt. Podczas spaceru można spotkać żółwie, małe ptaszki nieloty i taaakie ryby – chcieliśmy jedną zaprosić na barbecue (w charakterze dania głównego). Można sobie również pogadać ze złota rybką ;)


Sprawdziłam to wszystko na własnej skórze i gorąco polecam! Więcej informacji na stronie internetowej Tropical Islands.


Więcej...

wtorek, 18 listopada 2008

ZUS czyli Zakład Użytkowania Staroci

Będzie krótko i węzłowato, bo nie ma czasu na więcej. Przeczytałam dzisiaj na portalu Gazety Wyborczej artykuł Piotra Miączyńskiego i Vadima Makarenko pt. Zakład Użytkowania Staroci, no i się załamałam…

Moja dusza specjalisty ds. informacji cierpi. Tyle razy słyszałam o powszechnym planie informatyzacji organów państwowych… i co? Nie oczekuję, żeby w urzędach używano najnowszego i najdroższego sprzętu, ale przechowywanie dzisiaj danych na dyskietkach to już przesada. Ciężko mi jest w to wszystko uwierzyć. Serdecznie zapraszam do przeczytania tego krótkiego artykułu. Dajcie mi znać co o tym sądzicie :)


Więcej...

piątek, 14 listopada 2008

Bouncing off Clouds by Tori Amos



Dlaczego?

Dlaczego Tori Amos? - Bo Tori jest dobra na wszystko:)
Dlaczego ta piosenka? - Bo ją lubię i właśnie całkiem przypadkiem znalazłam ten teledysk na YouTube. A poza tym, odzwierciedla w jakiś sposób moje myśli i stan ducha.
Intrygujący jest jeszcze fakt, że ta piosenka ma nawet swój opis na Wikipedii: http://en.wikipedia.org/wiki/Bouncing_Off_Clouds

Mogę wam obiecać, że nie będzie to jedyny wpis zwiazany z Tori.
Miłego słuchania i ogladania!


Więcej...

piątek, 7 listopada 2008

"Praskie przechadzki" Viktora Fischla

W cyklu wierszy pt. Praskie przechadzki Viktor Fischl przedstawia obraz opuszczonej przez podmiot liryczny Pragi. Pragi widzianej oczami Żyda. Ten czeski prozaik i publicysta poznał to miasto w czasie młodości studenckiej. W 1939 roku wyjechał do Anglii, a po wojnie pracował w czechosłowackiej dyplomacji. Jednak w 1949 roku wyemigrował na stałe do Izraela, gdzie przyjął nazwisko Avigdor Dagan. Pomimo tego, że zwiedził wiele krajów (m.in. Anglię, Japonię, Polskę) i miast, to najdłużej i najmocniej związany był właśnie z Pragą i Jerozolimą.

Praskie przechadzki to zbiór wierszy zbudowany z alegorycznych przypowieści nawiązujących do tradycji literatury filozoficznej.
W pierwszej części podmiot liryczny opisuje co widział i słyszał:
Na jednej z tysięcy przechadzek
po mieście, z którego odszedłem, (...)
po mieście, co nigdy nie wyszło ze mnie...


Nie jest to zatem zwykły spacer. Akcja utworu toczy się nocą. Podmiot, którego można utożsamiać z autorem, mówi, iż dzieje się to
Na jednej z tysięcy przechadzek
po mieście, którym chodzę już tylko we śnie.

Mamy do czynienia z metafizyczna podróżą w czasie i przestrzeni do miejsca opuszczonego, a jednak bliskiego sercu. Ta bliskość sprawia, że opis miasta staje się wyjątkowy.

Bohaterem wspomnień i zarazem przewodnikiem po nocnej Pradze jest w tym wierszu Rabbi Loew. Początkowo stoi on na kamiennym moście nad Wełtawą, gdzie wychylony głęboko nad taflą wody, czyta tajemne pismo fal. Potem o północy prowadził podmiot uliczkami ku budynkowi ratusza z zegarem, poczym zniknął za cmentarnym murem. Na pożegnanie zdążył jeszcze pobłogosławić tym, co zostali poza cmentarzem. Przez całą drogę szeptał sam do siebie fragmenty Starego Testamentu np.
(...) o dziecku
uratowanym w koszu sitowia,(...)
o chełpliwości olbrzyma, którego uciszył
kamyk z procy w dłoniach pacholęcia.

Autor porównał jego szept do topoli na Cesarskiej Łące.

Podmiot liryczny został pod zegarem, (...) na którym czas szedł w druga stronę..., bo przecież to wszystko co widział już się zdarzyło. Podczas spaceru wspominał jeszcze inne postacie: garncarzy z Kampy, flisaków z Podskala, latarników z nadbrzeża i samotnego rybaka.

W kolejnej części artysta opisuje wspomnienia spacerów po piątej dzielnicy, w której znajdowały się sklepy ze starzyzną. Autor pisze, że
Każda rzecz rozmawiała tu ze swoja śmiercią.
Następnie wymienia mnóstwo przedmiotów, które się tam znajdowały. Każdy z nich miał kiedyś swojego właściciela i określoną funkcję. Oglądając je, można wywnioskować do kogo należały i w ten sposób poznać lepiej mieszkańców miasta.

Następny wiersz dotyczy problemu zmienności. Podmiot liryczny
cieszy się, że nie wszystko się zmieniło w Pradze odkąd ją opuścił. Wie, że niektóre rzeczy, miejsca i ludzie zostali tacy jak byli. Pamięta jeszcze
(...) która brama pachnie cynamonem...
(...) że na pewno
w zaduszki tramwaje na Olszany dalej pachną
gorzkawą wonią chryzantem.

Wspomina też miejsca gdzie kwitną akacje, zamkowe schody, jak również mężczyzn jeżdżących rano do pracy rowerami lub tramwajami. Najważniejsza wydaje się końcowa refleksja, mówiąca, że
Niektóre rzeczy zostaną, jak były.

W tym opisie miasta nie ma podanych nazw wszystkich ulic – z pewnością z racji wybranej przez autora formy lirycznej. Znajdziemy jednak wiele skojarzeń, refleksji i wspomnień jakie nasuwa człowiekowi miasto i jego poszczególne części. Nie są one jednak powierzchownymi wrażeniami, jakie mógłby odnieść turysta. Fischl skupił się nie na samej materii, ale na treści, wrażeniu jakie ona przekazuje. Po latach można zapomnieć nazwę ulicy, na której wąchało się pięknie kwitnące bzy, ale widzieć i czuć je nadal zmysłami duszy.

Fischl Viktor: Praskie przechadzki, „Literatura na Świecie”, 1997, nr 7, s. 133-138


Więcej...

wtorek, 4 listopada 2008

Die Freundschaft

Die Freundschaft ist eine positive Beziehung zwischen Menschen. Sie beruht auf Zuneigung, Vertrauen und gegenseitiger Wertschätzung.


Friendship bei Oleg Zhivetin
Die Quelle: www.bnr-art.com/oleg/friendship.htm

Die Freunde lieben einander mit ideal Gefuhl. Freundschaft ist wie Liebe (oder Gemeinschaft) des Geisters.

Die Freunde möchten mit einander treffen und unterhalten. Sie erzählen Ihnen von die Probleme und möchten zusammen die Lusung finden. Sie helfen einander auch in Situationen, wenn der Freund um die Hilfe nicht gebeten hat.


Więcej...

poniedziałek, 3 listopada 2008

Pięć zasad socjalizmu

PIĘĆ ZASAD SOCJALIZMU:
Nie myśl.
Jeśli myślisz, nie mów.
Jesli myślisz i mówisz, nie pisz.
Jeśli myślisz, mówisz i piszesz, nie podpisuj.
Jeśli myślisz, mówisz, piszesz i podpisujesz, to się nie dziw.

Jakie to piękne i prawdziwe... A ja wciąż nie potrafię przestać myśleć, mówić i pisać.
Na szczęcie nie zawsze się podpisuję, więc mogę się czasem dziwić :)


Więcej...

poniedziałek, 27 października 2008

Przeprosiny retoryczne

Ja przepraszam...

Ja przepraszam, bo ja jestem niemoralna
kiedy pragnę Cię czasami poprzytulać.
Ja przepraszam, bo ja jestem nienormalna
gdy pozwalam Ci przez całą nockę hulać.

Ja przepraszam, bo ja jestem niemoralna
kiedy pragnę Cię czasami pocałować.
Ja przepraszam, bo ja jestem nienormalna
gdy sumienie chcę Ci do kieszeni schować.

Ja przepraszam, bo ja jestem niemoralna
kiedy pragnę z Tobą czasem być tak blisko.
Ja przepraszam, bo ja jestem nienormalna
gdy uważam, że „Kocham Cię” to nie wszystko...



Więcej...

niedziela, 26 października 2008

Coś z Nietzschego

„To dziw: chwila ledwo przyszła, już pierzchła, przedtem nic, potem nic, powraca jednak jeszcze jako widmo i kłóci spokój chwili następnej. Ustawicznie rozwija się kartka ze zwitka czasu, spada, pierzcha precz – i zlata nagle z powrotem w podołek człowieka. Wówczas człowiek mówi „przypominam sobie” i zazdrości zwierzęciu, które zapomina natychmiast i widzi każdą chwilę konającą naprawdę, tonącą we mgle i nocy i gasnącą na zawsze.”


„Kto nigdy nie osiadł na progu chwili, zapomniawszy o całej przeszłości, kto nie umie stać w punkcie, jak bogini zwycięstwa, bez zawrotu głowy i trwogi, ten nie dowie się nigdy, co to szczęście i gorzej jeszcze: nie uczyni nigdy nic, co innych szczęśliwymi czyni.”

„Kto nic własnego nie przeżył w sposób większy i wyższy niż inni, nie będzie też umiał wyjaśnić nic wielkiego i wysokiego z przeszłości.”

Przytoczone fragmenty pochodzą z utworu „Niewczesne rozważania” Friedricha Nietzschego, w tłumaczeniu Leopolda Staffa. Cytuję je, ponieważ w jakiś sposób mnie urzekły. Nie sądziłam, że uda mi się kiedyś zgodzić z poglądami tego filozofa…


Więcej...

wtorek, 7 października 2008

O jesieni pozytywniej

Chcę się trochę zreflektować - żeby nie było, że jesień jest dla mnie wyłącznie przygnębiająca. Lubię słoneczne jesienne popołudnia, gdy można się wybrać na spacer do lasu lub parku. Kolorowe liście szeleszczą pod nogami...
Zwykle z takich spacerów przynoszę kasztany...

Tym razem oprócz kasztanów w kieszeni mam jeszcze zdjęcia, którymi się z wami podzielę.






Autorem wszystkich zdjęć jest Matchey.


Więcej...

wtorek, 30 września 2008

Jesienne przesilenie?

Kalendarzowa jesień jeszcze nie nabrała mocy, a ja chyba już zaczynam cierpieć na jesienne przesilenie. Nie mogę znaleźć dla siebie miejsca i zaczynam wysyłać dziwne maile:

Wrrr…
Nie mam co robić…
Czuje się jakoś tak dziwnie przytłumiona/niewyspana, a tak w ogóle to pomijana.
Nie będę się im narzucać, żeby nie przeszkadzać…
Przyjechał jeden z konsultantów, ale nie wynoszę się z pokoju. Tylko przez to nie mogę sobie głośno słuchać radia.
A tak w ogóle to mam ochotę na frytki :)
Może kupimy dzisiaj z kilo ziemniaków????

Pozdrawiam


Więcej...

środa, 17 września 2008

Homo corporatius



Wszystko zaczęło się od Australopithecusa potem był Homo habilis, erectus, neanderthalensis oraz słynny Homo sapiens sapiens. Myślicie, że to już koniec? Otóż nie, ostatnimi czasy zaobserwowano kolejne stadium ludzkiej ewolucji Homo corporatius.

Cechami charakterystycznymi dla Homo corporatiusa są m. in. skrzywienie kręgosłupa, wada wzroku (ok. -3 dioptrie) i stres spowodowany wykonywaniem obowiązków zawodowych. Kobiety z tego gatunku notorycznie dokonują rytuału diety, składając w ten sposób hołd bogini Anoreksji. Mężczyźni nie potrafią się obyć bez elektrycznego oręża w postaci telefonu komórkowego i laptopa oraz swoich żelaznych rumaków.

Życie Homo corporatiusa koncentruje się wokół firmy, w której został stworzony. Pracuje 24h/dobę i 7 dni w tygodniu, bo nawet gdy ma wolne rozmyśla o wyznaczonych zadaniach. Czasem wysyła maile w niedzielne popołudnie lub odbiera telefony od szefa o 20:00. Często chodzi sfrustrowany, zawsze chce zarabiać więcej. Musi chyba kochać taki styl życia. Nie wyobraża sobie swojej egzystencji poza korporacją, która go karmi, żywi, ubiera, leczy i zapewnia rozrywkę.

Człowiek korporacyjny jest małym trybikiem w firmowej maszynie. Całkiem dobrze kręci mu się życie. Bez tej maszyny jest tylko zbędnym kółkiem zębatym skazanym na rdzewienie. Bo czy kółko zębate nadaje się do jakiegoś innego celu?


Więcej...

poniedziałek, 8 września 2008

Znalezione w spamie...

Zauważyłam, że poziom wysyłanych obecnie spamów zaczyna się znacznie poprawiać. Zwykle zawierają one tylko linka do strony porno lub oferty z viagrą, a tymczasem dostałam ostatnio coś takiego:

"A woman is not an object or a trophy, a woman is a living person, with feelings, with a heart that beats, with a soul that is hungry for love, for life, for recognition and a mind that aspires to have its place in the world.

Every person has to realize their dreams, you have to realize yours, I have to understand the dream and help you reach your dream you will love me for being always behind you and always catching you when you fall or when you are down, this is what you should expect of a woman and this is absolutely the only way that you could be happy, of that, I am totally certain.

Honestly, the first letter should be enough to have a feeling if someone is meant for someone and if the person is serious this is not only because the first impression counts, but because the first letter shows the true person and the true person is the person you will live with, the person you will love and who will love you with incredible respect, incredible passion, incredible love."

Oczywiście na końcu nie zabrakło linka do strony internetowej agencji matrymonialnej (chyba), ale na zgłębianie jej zawartości nie miałam już ani ochoty, ani czasu. Muszę jednak przyznać, że sam tekst maila jest uroczy :)


Więcej...

poniedziałek, 1 września 2008

Usprawiedliwienie

Trochę głupio tak oddawać usprawiedliwienie już pierwszego dnia roku szkolnego, ale niestety nie mam wyjścia.

Biorąc pod uwagę fakt, iż już od kilku ładnych lat jestem pełnoletnia, uważam, że nie będzie nietaktem jeśli sama wypiszę i podpiszę ten usprawiedliwiający tekst. Zatem zaczynam...

Uprzejmie proszę wszystkich Czytelników, tudzież Czytelniczki, tego bloga o usprawiedliwienie mojej chwilowej niepublikowalności. Wynika ona bynajmniej nie z braku pomysłów, gdyż jestem właśnie w trakcie pisania trzech kolejnych tekstów, a z chwilowego braku dostępu do odpowiednich narzędzi.
Mówiąc krótko mój komputer jest aktualnie okupowany przez pewnego nadwyraz wyrośniętego gryzonia, który uskutecznia (podobno) pracę naukową. Dla dobra nas wszystkich oby skończył jak najszybciej!

Z poważaniem
Klara


Więcej...

środa, 20 sierpnia 2008

To samo morze…

To tytuł książki, którą ostatnio przeczytałam. Znalazłam ją przypadkiem w taniej książce na Brackiej w Krakowie (nie płacą mi za reklamę, z własnej woli polecam to miejsce).

Dzień był akurat upalny, więc niebieska okładka ze zdjęciem morza wywarła na mnie całkiem pozytywne wrażenie. Autor, Amos Oz, był mi znany tylko ze słyszenia – kilka opisów jego tekstów umieściłam w bibliografii na temat paktu autobiograficznego w literaturze, ale to było dawno i nie(stety)prawda… Mam jeszcze pewien sentyment do jego imienia i czasem szukając czegoś na temat Tori Amos, zdarzało mi się trafiać na Amosa Oza…

Był jeszcze jeden powód, dla którego zdecydowałam się na kupno tej książki, magiczne słowo z okładki proza poetycka. Cóż w nim magicznego? Trudno to wyjaśnić, ale na mnie działa ostatnio niemal jak afrodyzjak. Kiedyś zachwycała mnie poezja, ale potem jakoś przestałam ją tak głęboko odczuwać – o wiele trudniej się teraz zachwycam. Natomiast proza poetycka nadal mnie elektryzuje i pociąga, dlatego kupiłam To samo morze, chociaż może wcale nie to samo dla mnie i dla autora.

Na początku byłam trochę zagubiona, ale potem pojedyncze strumyki ludzkich historii zaczęły spływać do jednej, aczkolwiek zdradliwej rzeki. Czasem mijała nowoczesne mosty i miała betonowe brzegi, a zaraz potem przepływała przez cytrusowe gaje i górskie doliny, gdzie nikt nie próbował nad nią zapanować. Miała wiele rozwidleń – powstała z wielu i dzieli się na wiele. No tak, miało być o morzu, a piszę o rzece… Ale przecież i tak rzeki wpadają do morza, tutaj nawet do tego samego.

Wracając do tematu, to morze było zawsze blisko, tuż tuż za oknem lizało piaszczyste brzegi. O mieszkaniu w takim miejscu można sobie tylko pomarzyć… Tam właśnie mieszkał prozaiczny księgowy Alber, Dita, Betin, Gigi Ben Gal i inni. A Riko uciekł stamtąd do Tybetu, żeby odnaleźć samego siebie. Czasem z cienia wyłania się duch Nadii, wędrowny kupiec lub narrator, który przyznaje się do bycia sobą.

Autor chciał, żeby w tej książce była muzyka. Czy się mu udało? Z pewnością, ale jednak częściowo, tak. Tekst zwykle płynął jak woda, ale czasem zdarzały się tamy. Obawiam się tylko, że wynikały one raczej z polskiego przekładu. Niestety nie dam rady przeczytać oryginału po hebrajsku.


Więcej...

niedziela, 10 sierpnia 2008

Czarny scenariusz przyszłości

Bibliotekarka

Pomarszczona babcia
w okularach
ze szkłami jak denka
od słoików
siedzi przy biurku

Uśmiecha się ciepło
do wszystkich
zawsze ma przy sobie
robótkę na drutach

Męczy się
przez kilka dni w roku
robiąc szkontrum...

Czy to mnie czeka?

I don’t think so!


Więcej...

sobota, 9 sierpnia 2008

Odcinek IV - Austria

Austria przywitała nas śniadaniem (składającym się z dwóch świeżych bułek, masełka, dżemu i kawy), podanym o 7 rano w pociągu. Jak się później okazało, było to typowe wiedeńskie śniadanie, bo nawet w McDonaldzie sprzedawali takie zestawy śniadaniowe…

Nasze zaspane oczy zobaczyły dworzec w Wiedniu przed 9 rano. Potem było szukanie hotelu, który miał być tuż za Warszawą… Oczywiście doba hotelowa zaczynała się od 14:00, więc tylko zostawiliśmy plecaki i ruszyliśmy dalej na podbój Wiednia.

Pojechaliśmy metrem do centrum i szwendaliśmy się po wąskich uliczkach między zabytkowymi kamieniczkami. Nie mogłam sobie darować, żeby chociaż z zewnątrz nie zobaczyć austriackiej biblioteki narodowej – tak, wiem, że to zboczenie. Widzieliśmy również słynny Stephansdom (Katedra św. Szczepana) i wiedeńską operę. Było strasznie gorąco, a my byliśmy strasznie zmęczeni, więc nie potrafiliśmy cieszyć się w pełni urokami miasta.


Dopiero po kąpieli i popołudniowej drzemce ruszyliśmy na podbój Wiednia z większą przyjemnością. Zwiedziliśmy wesołe miasteczko na Praterze, a potem był Apfelstrudel i Sachertorte na starym mieście oraz wieczorny spacer po Hofburgu.


Cały kolejny dzień spędziliśmy na zwiedzaniu pałacu Schönbrunn. Widzieliśmy tam piękne obrazy, meble i kilbe cesarskiej rodziny. Sporo czasu zajęło nam też obejrzenie cesarskich ogrodów, gdzie, oprócz kolorowych rabatek, znaleźliśmy labirynty i plac zabaw dla dzieci w każdym wieku.


Zostaliśmy również zaproszeni do piekarni przy pałacu na pokaz tradycyjnego wyrabiania Apfelstrudla – oczywiście z poczęstunkiem : ) Musimy kiedyś spróbować go upiec.


Zmęczeni zwiedzaniem poszliśmy na obiad. Chociaż knajpka nie była ekskluzywna, to jedzenie okazało się naprawdę dobre - zamówione przez nas sznycle ledwo mieściły się na talerzach. Potem wzięliśmy plecaki i ruszyliśmy na dworzec. Tam czekała nas miła niespodzianka, bo 2 godziny spędziliśmy w poczekalni pierwszej klasy – telewizor, wygodne fotele, darmowa kawa i zimne napoje : ) Ostatnią atrakcją podróży był przedział sypialny w pociągu Chopin z Wiednia do Warszawy. Wracaliśmy do domu zastanawiając się, kiedy uda nam się powtórzyć tę szaloną wyprawę.


Więcej...

środa, 6 sierpnia 2008

Naprawdę nie dzieje się nic...

Naprawdę nie dzieje się nic

Czy zdanie okrągłe wypowiesz,
czy księgę mądrą napiszesz,
będziesz zawsze mieć w głowie
tę samą pustkę i ciszę.
Słowo to zimny powiew
nagłego wiatru w przestworze;
może orzeźwi cię, ale
donikąd dojść nie pomoże.
Zwieść cię może ciągnący ulicami tłum,
wódka w parku wypita albo zachód słońca,
lecz pamiętaj: naprawdę nie dzieje się nic
i nie stanie się nic - aż do końca.
Czy zdanie okrągłe wypowiesz,
czy księgę mądrą napiszesz,
będziesz zawsze mieć w głowie
tę samą pustkę i ciszę.
Zaufaj tylko warg splotom,
bełkotom niezrozumiałym,
gestom w próżni zawisłym,
niedoskonałym.
Zwieść cię może ciągnący ulicami tłum,
wódka w parku wypita albo zachód słońca,
lecz pamiętaj: naprawdę nie dzieje się nic
i nie stanie się nic - aż do końca.


muzyka Grzegorz Turnau
słowa Michał Zabłocki

A to tak apropos mojej ostatniej podróży do Krakowa. Nie wiedzieć czemu, akurat ta piosenka towarzyszyła mi podczas ostatniej wizyty w tym mieście. Nie był to pobyt smutny, ale oprócz zabawy, pełen zadumy i refleksji nad upływającym czasem i zmiennością naszego żywota... Mam ochotę coś o tym napisać i pewnie się potem moimi myślami z wami podzielę.


Więcej...

wtorek, 29 lipca 2008

O demokracji słów kilka

Nasza polska demokracja, chociaż wiekowa i z tradycjami, nie jest idealna. Wynika to chyba z braku poczucia odpowiedzialności jednostki za losy całego narodu. Każde kolejne pokolenie staje się coraz bardziej samodzielne, a raczej egoistyczne. Po wyborach powinno mieć już tylko pretensje do siebie, że wygrała ta partia a nie inna, bo staruszki ze wsi czują się bardziej odpowiedzialne za losy narodu niż młodzi i wykształceni ludzie w miastach. Po doświadczeniach związanych z komunizmem, kiedy to rozdzielano wszystkim po równo i wszyscy równo nic nie mieli, nastąpił czas kapitalizmu, kiedy każdy myśli tylko o sobie i chce mieć jak najwięcej. Oczywiście gdy ktoś ma więcej od innych, to trzeba go zaraz „upupić”.

Ziemią obiecaną dla wielu były i są Stany Zjednoczone. Uznawane za wzór współczesnej demokracji. Eldorado, w którym każdy może dojść „od zera do bohatera”. Cały świat śledzi trwającą tam kampanię wyborczą. Mamy wrażenie, że wszyscy obywatele biorą czynny udział w życiu politycznym – spotykają się z kandydatami, a nawet potrafią zaatakować znajomego tylko z powodu innych poglądów. Żeby ułatwić im głosowanie, państwo wspiera się na nowoczesnych technologiach komputerowych, żeby uniknąć błędów ludzkich przy liczeniu głosów. A co jeśli nagle okaże się, że maszyny do głosowania podają błędne wyniki? Czy ludzie nie zaczną wątpić w demokrację? A może Bush został prezydentem nie z woli narodu, a kogoś kto zmanipulował głosowanie?

Jeśli to chociaż trochę was interesuje, to zapraszam do obejrzenia filmu „Hacking democracy” dostępnego pod następującym linkiem:
http://freedocumentaries.org/film.php?id=234


Więcej...

piątek, 25 lipca 2008

Odcinek III – Szwajcaria

Na samą myśl o tym etapie podróży robiłam się spokojniejsza. Nie bałam się już tak bardzo jak we Francji, gdzie wszyscy wokół mówili w języku, którego nie rozumiałam. Jednak wielojęzyczność tego kraju okazała się zgubna. Z jednej strony komunikaty w pociągach podawane po niemiecku, francusku, angielsku i czasem włosku, a z drugiej język mówiony był mieszaniną niemieckiego, francuskiego, włoskiego i ich rdzennego widzi mi się. Tak więc okazało się, że potrafię zrozumieć tylko pewne słowa kluczowe, za to (na szczęście) oni rozumieli bez problemu mój niemiecki. A poza tym, nawet ekspedientki w piekarni mówiły po angielsku :)

Po wrażeniach z zatłoczonego i ruchliwego Paryża wydawało nam się, że życie w Szwajcarii płynie jakoś wolniej, spokojniej. Dech w piersiach zapierał widok lazurowych jezior i wysokich gór, które były tuż tuż na wyciągnięcie ręki.

Naszym punktem docelowym był Zermatt. Nie chcąc tracić czasu i dobrej pogody, już pierwszego dnia wjechaliśmy na szczyt Gornergrat najwyżej położoną kolejką wąskotorową w Europie. Szczyt powitał nas chłodem i wspaniałym widokiem na otaczające góry i jęzory lodowca. Matterhorna (najwyższego szczytu w okolicy) nie było widać w całości, bo na samym czubku była chmura.


Udało nam się tam spotkać stado koziorożców alpejskich. Do komitetu powitalnego przyłączył się również świstak, który przysiadł na chwilę kilka metrów od torów kolejki. Zmęczeni, ale szczęśliwi wracaliśmy do przytulnego hotelu, gdzie z dziką przyjemnością zażywaliśmy kąpieli w wannie :)


Drugiego dnia pogoda się popsuła. Cały Zermatt zatopiony był w burzowej chmurze, na szczęście pogoda w górach szybko się zmienia, więc gdy tylko trochę się wypogodziło wjechaliśmy na Sunneggę. Główną atrakcją tego miejsca był szlak, gdzie upolowaliśmy stadko świstaków.

***Ile świstaków jest na zdjęciu?***

Potem zrobiliśmy sobie spacer. Chcieliśmy iść pomarańczowym szlakiem, ale na skrzyżowaniach nie było żadnych oznaczeń, tylko kierunki na konkretne wsie lub jeziora. Zeszliśmy więc do Zermattu – ta trasa dostarczyła nam sporo emocji, niepewności i pięknych widoków.

***Wszystkie drogi prowadzą do Zermattu...***

Główną atrakcją w Szwajcarii miał być wjazd na górę Klein Matterhorn (3883 m). Sam wjazd na górę trzema różnymi kolejkami linowymi dostarczał wielu emocji. Pogoda nie była idealna, ale postanowiliśmy spróbować. Na najwyższej stacji kolejki była ujemna temperatura, padał śnieg i wiał bardzo silny wiatr, a do tego górę otaczały gęste chmury. Żeby dostać się na szczyt trzeba było wejść do tunelu we wnętrzu góry, gdzie znajdowała się winda na platformę widokową na szczycie. Zaraz po tym jak weszliśmy do tunelu zgasło światło. Awaria zasilania trwała dobre 20 minut. Było strasznie zimno, na szczęście mieliśmy ze sobą trochę pysznej szwajcarskiej czekolady :)


Po uruchomieniu zasilania nie pozwolono nam już wjechać na szczyt z powodu złych warunków meteorologicznych. Udało nam się trafić kilka momentów gdy wiatr rozwiał chmury i podziwiać piękne, a zarazem groźne, szczyty. Na szczęście na stacji pośredniej panowały lepsze warunki.

Dla poprawienia humorów po, nie do końca udanej, wyprawie poszliśmy na kolację na serowe fondue. To był nasz pierwszy i smakowicie niezapomniany raz z tą potrawą. A po powrocie do hotelu udało nam się upolować szczyt Matterhorna w całej okazałości.


Ostatni dzień w Szwajcarii spędziliśmy jadąc do Zurychu przez malownicze alpejskie dolinki, tunele i pagórki nad błękitnymi jeziorami. Późnym popołudniem dotarliśmy do miasta. Spacerowaliśmy i robiliśmy zakupy, żeby przygotować się do nocnej podróży do Wiednia. Zurych wydał nam się całkiem przyjemny, chociaż nie mieliśmy za dużo czasu i sił na zwiedzanie. Zachwyciła nas czystość jeziora nad którym leży i zachód słońca, którym żegnał nas na dworcu.




Więcej...

środa, 16 lipca 2008

Odcinek II – Francja

W rozpędzonym do 320 km/h pociągu z Frankfurtu nad Menem do Paryża, rozpoczęliśmy kolejny etap podróży.

Paryż przywitał nas kolejkami do automatów z biletami i labiryntem korytarzy na stacjach metra. Stare, rozklekotane wagoniki oraz klaustrofobiczne i brudne stacje nie nastrajają pozytywnie do tego miejsca. Wszędzie są tłumy, a pędzący ludzie nie dają innym czasu na zastanawianie się, tudzież podziwianie przepięknej, zabytkowej architektury.

Jedliśmy średniej klasy obiady za 30 € (za dwie osoby), ale naprawę warte swojej ceny np. sałatka z krewetek i awokado, grillowane kalmary z ryżem, udka kurczaka zapiekane z warzywami na słodko, na deser tarta z owocami, a na koniec kawa.

Zdobywamy 2/3 Wieży Eiffla. Wbrew obiegowym opiniom 700 schodków nie jest tak trudne do przejścia : ) Na sam czubek niestety nie docieramy, bo kolejka jest na kilka godzin stania, a do tego jedyna kasa na naszym poziomie była zamknięta.



Kolejki są zresztą wszędzie… Dlatego nie udało nam się dostać do Musee d’Orsay za pierwszym razem, ale w czwartek przyjechaliśmy wcześniej i wszystko poszło gładko. Niestety gdzieś w połowie zwiedzania rozładowały się nam baterie w aparacie…



Z obowiązkowych punktów programu udało nam się jeszcze odwiedzić Łuk Triumfalny i Centrum Georgesa Pompidou, które trochę nas rozczarowało, bo oczekiwaliśmy większej możliwości interakcji, a znaleźliśmy przede wszystkim tradycyjną galerię sztuki współczesnej.



Żeby trochę odpocząć od miejsc typowo turystycznych urządzaliśmy sobie liczne spacery krętymi uliczkami dziesiątej dzielnicy i nie tylko. Paryż rzeczywiście wygląda uroczo i spokojnie wieczorem. Można całkiem samotnie spacerować po przystani nad Sekwaną.



Jednego dnia wybraliśmy się na wycieczkę do niewielkiego miasteczka o nazwie Dieppe położonego nad brzegiem kanału La Manche. Kamienista plaża, klify, średniowieczny zamek na wzgórzu robiły niesamowite wrażenie – szkoda tylko, że akurat zmieniała się pogoda i zwiedzanie utrudniały gwałtowne ulewy.



Nie żałujemy jednak tego wyjazdu, bo w Dieppe jedliśmy niezapomniany obiad… Nie będę wchodzić w szczegóły, podam tylko dania główne: płaszczka po normandzku i mule w śmietanie. Pycha :)


Więcej...

niedziela, 13 lipca 2008

Odcinek I – Niemcy

Niemcy pojawiły się w planie podróży z dwóch powodów. Na pierwszym miejscu był z pewnością mój sentyment - chęć odwiedzenia znajomych w Hannoverze, poczucia interkulturalnej atmosfery i słodkawego zapachu tego miasta. Z drugiej strony, nie wiele mniej ważny był fakt przejazdu ICE - najszybszymi pociągami w Niemczech. Czyli dla każdego coś miłego :)

W Berlinie spędziliśmy godzinę na nowoczesnym dworcu Berlin Hauptbahnhof. Ciężko się trochę tam połapać gdzie co jest, a pędzące tłumy na pewno tego nie ułatwiają. Zjedliśmy mega kebab na obiad – tzn. po normalnej porcji, ale w Niemczech dają je tak duże, że ciężko zjeść :) A potem było nasze pierwsze, wygodne i ciche, ICE.

Hannover powitał nas znajomym widokiem dworca oraz zapachem świeżego pieczywa, lukrecji i smażonej chińszczyzny. Nikt na nas nie czekał, więc pojechaliśmy tramwajem na wskazany przystanek i siedzieliśmy tam, bo deszcz lał strumieniami. Gdy przestało padać pojawiły się znajome twarze Huyen i Ngan.



Byliśmy zmęczeni, ale szczęśliwi. Daliśmy im prezenty (polskie słodycze i wielkanocne palmy), a w zamian otrzymaliśmy dwa słomiane kapelusze i wietnamską ucztę na kolację. Maciek przypomniał sobie słodycze, którymi kiedyś częstowała nas Ngan (coś w stylu suszonych śliwek obtoczonych w imbirowej mazi?). Myśleliśmy, że może nas poczęstuje, ale oczywiście dała nam całe pudełko O MAI.



Na drugi dzień zrobiliśmy kilka pożegnalnych zdjęć, spakowaliśmy się i ruszyliśmy dalej. Musieliśmy jeszcze kupić Mezzo Mixa (mieszanka coli z sokiem pomarańczowym), bo pewien colo-maniak, by nie wytrzymał oraz świeże bułki z piekarni na dworcu, przed kolejną podróżą ICE.



Frankfurt nad Menem został dołączony do planu podróży bardzo późno, w sumie tylko po to, żeby nie było problemu ze zdążeniem na pociąg do Paryża. Okazał się jednak zaskakująco miłym miejscem. Dworzec był ładny i zadbany, nasz pokój w hotelu przytulny i niedrogi.



Pogoda dopisywała, więc byliśmy na spacerze nad Menem. Panorama miasta wyglądała bardzo interesująco. Z jednej strony widać było strzelistą wieżę (chyba) gotyckiej katedry, a z drugiej nowoczesne drapacze chmur. Mamy nadzieję jeszcze tam wrócić.


Więcej...

piątek, 11 lipca 2008

Wróciłam…

Cała i zdrowa, trochę opalona, jestem już w Warszawie, która w żaden sposób nie odczuła mojej nieobecności, a przynajmniej tego po sobie nie pokazuje :)

Wynajęta kwiaciarka spisała się całkiem dobrze, bo kwiatki nadal mają zielone liście, a jeden nawet niedługo zakwitnie. Tylko biedny Frosch wydaje się być trochę markotny, ale postaram się mu wynagrodzić te samotne chwile.

Hmm… Czujemy się teraz dziwnie, bo nagle wszyscy wokół mówią po polsku. Mam nadzieję, że uda nam się w ten weekend powrócić do normalnego trybu życia. Chwilowo skutecznie ściąga nas na ziemię popsuta spłuczka w WC…

Przywieźliśmy około 400 zdjęć, z których trzeba wybrać materiał do prezentacji dla znajomych. Jeśli chodzi o reportaż słowny z podróży, to będę go zamieszczać tutaj w postaci kilku fragmentów – każdy z nich będzie dotyczył innego kraju.

Na dobry początek zacytuję wam nasze zapiski wykonane 28.06.2008, kiedy wsiedliśmy do pociągu do Berlina.

Początek. Wczesna pobudka po, i tak nie przespanej, nocy. Ostatnia kontrola bagażu, niezjedzone śniadanie i w drogę. Na dworcu ostatnie złotówki wydajemy na książkę i już można rozkoszować się początkiem podróży.

Miarowy stukot kół. Słońce za oknem, smak RedBulla i ta rzadko spotykana chwila specyficznego szczęścia, przywołująca na myśl podróże z rodzicami z dawnych lat.

W przedziale mamy całkiem miłe towarzystwo. Wystarczyła krótka wymiana zdań, żeby wprowadzić przyjazną atmosferę. Podobno „miłe są złego początki”, ale miejmy nadzieję, że podczas tej podróży uda nam się sfalsyfikować to twierdzenie.

c.d.n.


Więcej...

czwartek, 26 czerwca 2008

Znów wędrujemy...

Krzysztof Kamil Baczyński

Piosenka

Znów wędrujemy ciepłym krajem,
malachitową łąką morza.
Ptaki powrotne umierają
wśród pomarańczy na rozdrożach.

Na fioletowoszarych łąkach
niebo rozpina płynność arkad.
Pejzaż w powieki miękko wsiąka,
zakrzepła sól na nagich wargach.

A wieczorami w prądach zatok
noc liże morze słodką grzywą.
Jak miękkie gruszki brzmieje lato
wiatrem sparzone jak pokrzywą.

Przed fontannami perłowymi
noc winogrona gwiazd rozdaje.
Znów wędrujemy ciepłą ziemią,
znów wędrujemy ciepłym krajem.

1938

Dlaczego Baczyński tu i teraz? Po pierwsze, bo wybieram się w podróż, podczas której chcę wędrować ciepłym krajem i malachitową łaką morzą. A po drugie, to jest to mój ulubiony tekst Baczyńskiego. Znacie tę piosenkę w wykonaniu Grzegorza Turnaua? Jeśli nie, to zapraszam do obejrzenia:)


Więcej...

wtorek, 24 czerwca 2008

Z dedykacją dla wyjątkowej koleżanki

***
Jestem świątynią
pełną niespełnionych marzeń.

Skarbem, ze skrzyniami
pełnymi złotych talentów.

Ale brakuje mi miedziaków
na tragarza,
który pomógłby
je stamtąd wynieść...

15.09.2005


Więcej...

sobota, 21 czerwca 2008

Moje miasto

Nie jestem rodowitą warszawianką. Dopiero uczę się nią być. Pochodzę z niewielkiego miasteczka, położonego w sercu puszczy, 100 km na południe od stolicy. Zapytano mnie kiedyś „Co tam jest ciekawego?” i kompletnie nie potrafiłam odpowiedzieć. Spróbuję to zrobić teraz.

Dzieci wskazałyby na pewno „Ogródek jordanowski”, który został niedawno odnowiony, wzbogacony o nowe huśtawki, zjeżdżalnie, amfiteatr i skate park. Nie jest to jednak niepowtarzalny atrybut naszego miasta. Mnie, od najmłodszych lat, kojarzy się z nim budynek dworca PKP i PRL-owskie mozaiki z kolorowych płytek, umieszczone na budynkach w centrum. Pierwsza z nich, abstrakcyjna, jest dzisiaj nad „Biedronką”, a druga, przedstawiająca herb miejscowości (głowę daniela z porożem z dębowych liści), na ścianie byłego hotelu.


Poza tym, mam w mieście jeszcze jedno szczególne miejsce– oczywiście wyłączam z klasyfikacji mój dom rodzinny :) Znajduje się ono niedaleko sporego skrzyżowania, tuż przy starym kompleksie garaży. Codziennie setki osób przechodzi, bądź przejeżdża tamtędy, nie zwracając w ogóle uwagi na trzymetrowy metalowy krzyż. Nie mam pojęcia dlaczego tam stoi. Po prostu jest tam od zawsze. Ktoś czasem zapali pod nim świeczkę lub wciśnie w ziemię sztuczne kwiaty. Zawsze przechodząc obok niego musiałam się przeżegnać. Z czasem zaczęłam nawet prowadzić tam proste dysputy z Bogiem. Dziękowałam mu za to, że się obudziłam, prosiłam o pomoc na klasówce, w rozwiązaniu problemu itd. Zdumiewające było to, że ten metalowy podrdzewiały Jezus zawsze słuchał mnie cierpliwie i pomagał :) Oczywiście miał w tym też swój interes, bo przynosiłam mu za to świeczki – na wszystkich świętych i na koniec roku.

Ktoś posadził wokół niego „chłopy” – takie wysokie rośliny kwitnące na żółto. Wczoraj widziałam jak uginały się na wietrze...


Więcej...

niedziela, 15 czerwca 2008

Telegram z Hannoveru




Jestem... Nie mam materaca... W kuchni syf... Mam sąsiadki z Wietnamu – Huyen i Ngan... Ludzie wokół szepczą i trudno ich zrozumieć... Dużo formalności... Wprowadziła się Heidi, piłyśmy razem wino... Obiady są od 11 do 13!?... Poznałam Teresę z Hiszpanii i Duygu z Danii... Mam kurs językowy z grupą Chińczyków... Chleb drogi, ale tanie słodycze... Robimy prezentację z PR... You can do it if you really want!... Wietnamska kolacja i babskie pogaduchy… Impreza u Teresy... Remont kuchni – jemy zupki chińskie... Próbuję rozmawiać z Nataszą po rosyjsku: Ja ucila ruskawo jazyka cierez zwei goda... Klauzura z niemieckiego, egzamin z angielskiego, prezentacja na komunikację, praca z marketingu... Szalona noc z Hiszpanami na dyskotece... Glüwein jest jak Grzaniec galicyjski... Światełka, choinki i wielka piramida na Kröpke... Rozpracowałyśmy Flasha po niemiecku i mamy stronę na Interface Design... Biegamy z Huyen po sklepach i oglądamy ciuchy dla relaksu... Trzeba się uczyć... Ngan waży 36 kg... Do you want to go to Burger King to eat like a pork?… Myślę już o powrocie, więc codziennie jemy z dziewczynami, żeby się sobą nacieszyć… Umiem jeść pałeczkami… EuroNight Zug Jan Kiepura.



Więcej...

czwartek, 12 czerwca 2008

Wypisy ze słownika absurdów, część I.

E jak Edyta Herbuś reklamująca balsam wyszczuplający.

P jak pociąg ekspresowy o nazwie Prząśniczka.


Więcej...

wtorek, 10 czerwca 2008

Mój Flirt :)

- A może Flirt?- zaproponowałeś.
- A czemu nie – odpowiedziałam – zawsze to coś nowego, miła odmiana od plastikowej rutyny.
- Stacja Radom 8:48.
- Ok.

Przyjechałam o 8:25, żeby się nie spóźnić. Niestety, okazało się, że to on się spóźni i to około 50 minut… Ktoś inny może odwróciłby się na pięcie i poszedł, ale ja czekałam – wystawiałam na próbę własną cierpliwość. Przyjechał o 9:20.

Lekko podniecona od razu zajęłam miejsce w pociągu. Na początek organoleptyczne badanie wszystkich możliwych elementów – fotele wygodne, półka ciekawie kanciasta, kosz za bardzo sprężynujący, klimatyzacja działa, górne wyświetlacze się nie świecą, na dolnych napis "Warszawa Wschodnia" i nic poza tym (dotknięcie palcem nie wywołuje reakcji), duże szyby. Generalnie trochę jak w warszawskiej SKMce.

Ruszyliśmy, ale tak płynnie, że prawie tego nie zauważyłam. Nie dostaję drgawek od uderzeń kół o szyny. Na górnych wyświetlaczach pojawił się napis WARSZAWA WSCH. Z obsługi pociągu widziałam konduktora i dwóch ochroniarzy, którzy przejechali z nami całą trasę – poczułam się bezpieczniej.

Postanowiłam jeszcze odwiedzić toaletę. Oprócz świecącego się na czerwono napisu WC nie była w żaden sposób opisana. Poczekałam, bo w dobrych pociągach oznacza to zwykle, iż kabina jest zajęta. Nikt nie wychodził, a co jakiś czas zapalała się lampka z przekreślonym napisem WC. Spróbowałam otworzyć drzwi, ale nic z tego, więc wróciłam na miejsce.

Pierwsze atrakcje pojawiły się dwie stacje za Warką. Peron okazał się za wysoki i wysuwane automatycznie progi, ułatwiające wchodzenie do pociągu, uszkodziły się. Staliśmy około 10 minut, bo drzwi nie chciały się przez to zamknąć. Ruszyliśmy po interwencji obsługi pociągu. Niedługo potem zatrzymali nas na moment w polu tuż przed jakąś stacją, bo nadal coś było nie tak.

Gdy dojechaliśmy do Jeziorek myślałam, że już wszystko będzie dobrze, ale nie było. Krytyczny moment nastąpił niedaleko przed Okęciem. Staliśmy tam około 30 minut. Najpierw obsługa sprawdzała wszystkie drzwi. Potem przejechał pospieszny z Warszawy, którego prawdopodobnie puszczaliśmy z powodu jednego toru… Ale to tylko moje przypuszczenia… Gdy już wydawało się, że powinniśmy ruszać staliśmy dalej, nie wiadomo dlaczego atmosfera zaczynała się zagęszczać. Nie podano żadnego oficjalnego komunikatu. Potem ochrona złapała jednego chłystka, który ze zniecierpliwienia pociągnął za dźwignię alarmowego otwierania drzwi, blokując przy tym system i nadal nie mogliśmy ruszyć. Chcąc rozładować napięcie poszłam znów do toalety, ale nadal było zamknięte. Stojący obok ludzie również chcieli z niej skorzystać- była jedna na cały pociąg. Poszłam do konduktora zapytać czy nie dałoby się jej otworzyć. Powiedział mi, że toaleta została uszkodzona podczas kursu z Warszawy i nie ma możliwości z niej skorzystać. Na szczęście, przy okazji dowiedziałam się, że zaraz ruszymy, bo czekamy już tylko na światło na semaforze. Podzieliłam się tą wieścią z innymi podróżnymi, uspokajając ich trochę.

Udało mi się wysiąść na stacji Warszawa Zachodnia o godzinie 12:15, tak więc trasa Radom-Warszawa zajęła mi 3 godziny (nie licząc początkowego spóźnienia pociągu, bo razem z nim to 3,5 h). Warunki jazdy Flirtem nie okazały się, aż tak komfortowe jakby się to mogło wydawać na pierwszy rzut oka… Chyba już wolę stare wysłużone „kible” mazowieckie…



Więcej...

czwartek, 5 czerwca 2008

Sezon w pełni, więc coś na temat.

Erotyk (przebiegły)

Trzymam cię za ogonek
Pieszczę skórkę
wargami
językiem

Zaraz chwycę zębami
i wyssę
wszystkie soki

Ty moja słodka
truskaweczko


Więcej...

poniedziałek, 2 czerwca 2008

"Zaprawdę, dziwne z nas zwierzęta"


Zaprawdę, dziwne z nas zwierzęta

Zaprawdę, dziwne z nas zwierzęta,
gdyż tylko my, potrafimy płakać
słysząc dźwięki zwane słowami.

Zaprawdę, dziwne z nas zwierzęta
gdyż tylko my, potrafimy atakować
nieświadomie lub bez powodu.

Zaprawdę, dziwne z nas zwierzęta
gdyż tylko my, potrafimy się zabić,
nie mogąc znieść naszej odmienności.


Więcej...

wtorek, 27 maja 2008

Powieść fantasy

Na prośbę znajomego zamieszczam fragment jego tekstu i bardzo proszę o opinie :)

Ciężki kształt przetoczył się po dywanie kolorowych, jesiennych liści. Zaszeleściły niczym wzburzony potok. Wiele z nich przywarło do napastnika. Kształt błyskawicznie wyprostował się z wielkim trudem parując, trzymanym w lewej ręce ciężkim młotem bojowym, cios czarnej paskudnie zakrzywionej szabli. Jego prawa dłoń uzbrojona w bliźniaczą broń uderzyła lekkim łukiem i roztrzaskała drewniany puklerz właściciela szabli. Wysoki zielonoskóry wojownik cofnął się o pól kroku wyjąc z bólu. Przeciwnik natarł z furią. Prawy młot precyzyjnie trafił zielonoskórego w krocze. Okrutny ból skrzywił go w pół. Lewy skorzystał z okazji miażdżąc mu czaszkę. Zwycięzca instynktownie przykucnął słysząc nad głową świst kolejnej szabli. W tej samej pozycji wykonał półobrót nadając młotom odpowiedni pęd. Oba trafiły w korpus kolejnego zielonoskórego. Zmiażdżone ciało poszybowało zgodnie z kierunkiem ruchu młotów. Wywołało to wysoki krotki krzyk, tak jakby przedśmiertny tyle, że ten był kobiecy. Właściciel śmiercionośnych młotów miotał przekleństwa.

Rozejrzał się dookoła, a nie widząc kolejnych zielonoskórych zaklął jeszcze szpetniej, przechodząc z postawy bojowej do normalnej. Jego krzaczaste brwi zjeżyły się, podobnie jak imponująca gęsta broda. Swój jadowity wzrok skierował w miejsce gdzie stał ostatni z przeciwników. Pośród kobierca kolorowych liści stała młoda na oko dwudziesto letnia kobieta rozcierając potłuczony nadgarstek.
- Mógłbyś uważać auć- fuknęła- nie zdążyłam wyciągnąć broni z ciała po ciosie. Tak tym orkiem targnęło, że wyrwało mi rapier z ręki, a wiesz jak mama się na mnie gniewa gdy mam siniaki.
Przybrała postawę zranionej kotki mrugając słodko rzęsami.
- Tym razem- powoli cedził słowa- narażę się na gniew wszystkich demonów, moja dusza sczeźnie w piekle, a twoja matka zrobi sobie dywanik z mojej brody, lecz zanim to nastąpi złoję ci skórę. Siedzenie gołym tyłkiem na mrowisku to pieszczota w porównaniu ze mną.
- O byłbyś cudny jako dywanik- odgryzła się w dalszym ciągu posyłając mu słodki uśmiech i machając rzęsami. Chwilkę później wybuchła histerycznym chichotem. Brodacz spojrzał po sobie chowając za pas śmiercionośne bronie. Liście niczym wielkie kolorowe motyle oblepiały go nadal. Wyglądał teraz bardziej na leśne straszydło niż na krasnoluda, którym był w rzeczywistości.
- No już staruszku, nie patrz tak na mnie, bo jeszcze się wystraszę.
Z zatroskaną miną zabrała się za uwalnianie go od jesiennych motyli. Stal nieruchomo nadal cedząc po cichu jakieś przekleństwa w swoim szorstkim języku. Znała go za dobrze. Pokwęka, pomarudzi i jednak da się udobruchać.
- Teraz lepiej. Bardziej przypominasz mojego dowódcę ochrony niż leśne straszydło.
- Ciebie trza chronić przed sama sobą- nadal się zżymał.
- A już na pewno nie ułatwiasz mi pracy. Weź swoją broń, nie cierpimy na jej nadmiar. Nie myśl sobie, że znów mnie zagłaszczesz. To wojna, a nie piknik, a jakby coś się stało? Rzeczywiście jesteś taka głupia czy tylko udajesz?
Nie czekając na odpowiedz ruszył przed siebie. Tym razem chyba jednak naprawdę przesadziła. Wyrwała broń z ciała i podbiegła do krasnoluda.
- Wybacz Garni, ja wiem, to było naprawdę głupie i wstyd mi. Mówię szczerze.
Przystanął gwałtownie. Jego wzrok nadal był jadowity.
- Jutro zrobisz to samo. Zbyt długo cię znam Liv. Nie, tym razem matka się dowie. Dziesięć lat dbam o twoje bezpieczeństwo i co? Jak mi odpłacasz?
Tym razem wystraszyła się nie na żarty. Nigdy go takim nie widziała. Owszem nie raz mu dopiekła, ale wtedy to była dziecinada. Zamyśliła się. Wiele dobrego dla niej zrobił i nie tylko. Nie miał nikogo innego. Zżył się z nimi i traktował jak rodzinę choć byli odmiennymi rasami. Piekący ból w okolicy pośladka wyrwał ją z zamyślenia.
- A to za głupotę roztrzepańcu- odwrócił się i poszedł dalej.
Żadna kobieta nie lubi być bezkarnie podszczypywaną, szczególnie w te okolice. Innego pewno by wyzwala na pojedynek, Garni pod tym względem był wyjątkiem. To była najgorsza kara jaką zwykł jej wymierzać za nieposłuszeństwo. Poza tym szczypanie oznaczało, że jej wybaczył.
- No rusz tyłek pannico wredna.
- Nie mogę, bo mnie boli- odpowiedziała zaczepnie.
- Mogę sprawić, żeby bardziej bolał.
Nie trzeba było drugi raz powtarzać go i choć resztę drogi nie odezwał się ani słowem wyczula, że i tym razem matka niczego się nie dowie.

Na niewielkim dziedzińcu przed dworkiem panowało niespotykane poruszenie. Zważywszy częstotliwość z jaką pojawiali się tu przybysze przez ostatni rok, dwunastoosobowy oddział żołdaków i ich dowódca stanowili niezwykły widok. W czasie gdy dowodzący wymieniał uprzejmości z panią domu doczłapali tu Liv i Garni. Oboje przyglądali się nowym. Nieufny krasnolud jak zwykle badał każdego posyłając mu surowe zimne spojrzenie. Liv zupełnie odwrotnie. Wszystko co wiązało się z wojskiem ją zachwycało i pasjonowało.
- Me imię to Miriel łaskawa księżno- mówił dowódca dwornie się kłaniając- Ja i mój skromny, lecz waleczny oddział jesteśmy do twej dyspozycji.
Zgiął się w kolejnym ukłonie, a Liv bez skrępowania zmierzyła go wzrokiem. Był bardzo wysokim i przeraźliwie chudym osobnikiem. Dodatkowo blada skóra powodowała, iż wyglądał jak jakiś schorowany człowiek albo...albo elf!!! Rzeczywiście to był elf. Choć nosił zielony filcowy kapelusz, ozdobiony długim bażancim piórem, spod którego wystawały długie blond lokowane włosy, spiczaste uszy zdradzały go. Liv widywała już elfy. Wszystkie bez wyjątku lubowały się w wymyślnych strojach, czy zbrojach, nonszalanckie, dumne, wręcz zimne i mało przystępne. Ten po przodkach najwyraźniej odziedziczył nonszalancje, spiczaste uszy i chłodny lekko wyniosły wyraz twarzy. Poza tym wyglądał jak obszarpaniec, porównując do tych, które pamiętała. Nosił brązowy skórzany strój, wysokie buty, szeroki skórzany pas i długi sięgający kostek płaszcz mysiego koloru. Jego kapelusz wyszedł z mody jakieś sto lat temu, z tego powodu Liv musiała skarcić się w duchu za mimowolny histeryczny chichot. Na szczęście nikt nie zwrócił na to uwagi. Miriel właśnie skończył wymianę uprzejmości, a księżna skinęła na Garniego, by ten zaprowadził nowoprzybyłych do swych kwater, obiecała posiłek, a ten i następny dzień mieli być wolnymi, by nabrali sil i wypoczęli. Liv ujęła pod rękę księżną matkę prowadząc na podwieczorek. Podwórzec opustoszał. Po staremu zrobiło się tu cicho i leniwie. Wieczorna jesienna mgiełka powoli i
nieśmiało wypełzła z zakamarków. We dworze zapalono światła.

Podłoga skrzypiała pod ciężkim krokiem okutych buciorów. Liv szarpnęła się gwałtownie wywołując plusk wody i przywarła do ściany swej wielkiej balii, w której właśnie brała kąpiel. Ręka wymacała sztylet pozostawiony na krześle obok. Wstrzymała oddech.
- Garni!!!- stłumiła krzyk.
- Przyniesłem ci ręcznik- powiedział konspiracyjnym półszeptem krasnolud wynurzając się zza otaczających balie szarych lnianych zasłon.
Liv cofnęła rękę mocniej zanurzając się pod wodę, tak ze teraz widać było tylko nos, oczy i kawałek czupryny.
- Musimy pomówić, mam poważne powody uważać, że coś tu się może wydarzyć- kontynuował krasnolud.
- Garni!!! Ile razy ci mówiłam...
- No wiem, wiem- przerwał jej- pół godziny czyściłem buty zanim tu przyszłem możesz być spokojna nie nabrudzę- usprawiedliwił się kładąc ręcznik na poręczy krzesła. Liv uderzyła czołem o krawędź balii w geście niekłamanego załamania i rozpaczy.
- Wyłaź z tej wody zanim ci się coś stanie i wkładaj ubranie, zbyt częste mycie nie prowadzi do niczego dobrego.
- Garni- powiedziała niemal błagalnym tonem- nie możesz tu włazić kiedy się kąpię to... to... niedopuszczalne- dodała.
- Tłumaczysz mi to od kiedy wyrosło ci to z przodu- odparł- nie czas na żarty ubieraj się.
Liv błyskawicznie sięgnęła po ręcznik, który ułamek sekundy później wystrzelił w powietrze trafiając krasnoluda w twarz.
- Teraz cię na figle naszło- Garni odłożył ręcznik na miejsce.
Łapiąc ostatnią deskę ratunku, zmarszczyła czoło i poważnym tonem dodała:
- A nie mógłbyś się odwrócić kiedy będę zakładać ubranie. Ty jesteś czujny i na pewno usłyszysz jakby ktoś jeszcze chciał tu wejść.
- Ot, mądrze gadasz dziewucho- podrapał się w nos i odwrócił.
Przyjął swą charakterystyczną, lekko pochyloną postawę bojową, jakby obawiał się ataku. Liv z niedowierzaniem pokręciła głową. Zwykle na ubieranie się potrzebowała sporo czasu, przy Garnim zajęło jej to tylko kilka minut.
- Gotowa?- rzucił przez ramie.
- Yhy.
- To przyjdź do mnie za kilka minut, niby jak zwykle na kufelek piwa po kolacji- mówił nie odwracając się ściszonym głosem- co by nie wzbudzić podejrzeń- poczym szurnął butami w stronę wyjścia.
Liv przez chwilę miotała oczami błyskawice za odchodzącym. Jeśli chodziło o etykietę, delikatność i takt to krasnolud zatrzymał się na poziomie małpoluda.

Drzwi skrzypnęły cicho wpuszczając nieco wieczornego chłodu. Liv rozejrzała się po izdebce. Odszukała wzrokiem Garniego. Siedział przy nieco topornym stole, z dębowego drewna, polerując swój kirys. Podeszła do niego stawiając na stole kilkulitrowy dzban, pełen złocistego płynu. Staruszek podniósł wzrok, jednocześnie gestem zapraszając, by usiadła.
- A ty nie napijesz się ze mną?- spytaj patrząc na naczynie.
- Tylko odrobinkę- odparła szukając kubków.
Zapadło długie nieznośne milczenie, przerwane jedynie bulgotaniem nalewanego płynu i cichym skrzypnięciem krzesła, na które usiadła. Twarz krasnoluda wyrażała zagubienie i niepewność. Wyglądał jeszcze starzej niż zwykle. W ogóle chyba jeszcze go takiego nie widziała.
- Co sądzisz o tych nowoprzybyłych?- spytał ostrożnie zaczynając.
- No... trochę ich mało, ale zawsze to coś- odparła niepewnie.
Garni gwałtownie odłożył kirys i szmatkę. Jednym łykiem osuszył kufel. Sięgnął po dzban i ponownie napełnił.
- Tym bym się akurat cieszył- ściszył nieco glos- przyjrzałaś im się?
- No... troszkę- tu opuściła wzrok, a na policzkach pojawił się rumieniec, kiedy przypomniała sobie, że tak właściwie to gapiła się na elfa jak sroka w gnat.
Krasnolud najwyraźniej uznał to chwilowe zmieszanie za przeprosiny. Zwykła była tak robić kiedy okazywało się, ze jego nauki znów poszły w las.
- Na mój rozum to oni mają tyle wspólnego z wojskiem co ja z drzewami- tu splunął na podłogę- żeby to nie było jakieś dzbucze jajo podrzucone nam.
- Kukułcze- poprawiła go.
- Czy jakoś tak jak mówisz. Dość, że nic mi w nich nie pasuje. Służyłem w ich garnizonie. Poznałem po hafcie na płaszczach.
- To jeszcze nie dowód- upierała się.
- Owszem, czasem wprowadzamy zmiany, ale nie aż takie. Ruszają się jak kaleki, są ospali i jakoś dziwnie cuchną- znów splunął na podłogę.
Liv mimowolnie położyła dłonie na kolanach próbując je uspokoić. Wierzyła ślepo krasnoludowi. Jeśli on coś wyczuł, to musiało tak być. Upiła spory łyk z kufla. Garni opróżnił swój i nalał następny.
- Bądź czujna, w razie co, wiesz gdzie mnie szukać, nie daj się zwieść.
Co do czujności przyznała mu rację, resztę pozostawiła mu. Partyzancka postawa krasnoluda rozbawiła ją w duchu, choć nie należało bagatelizować jego słow. Był zbyt stary, przebiegły i doświadczony.
- Czasem mam wrażenie, że w każdym ciemnym kącie widzisz czające się zło- pokręciła głową.
- Może i jestem przewrażliwiony- niemal wykrzyczał- ale, już taki jestem- dodał znów spokojnym i poważnym tonem.
- W razie co skontaktuje się z tobą w stary sposób, żeby nie wzbudzać podejrzeń.
Mimo powagi z jaka to mówił o mało nie parsknęła śmiechem. Staruszek miał na myśli wrzucenie żaby przez okno do jej pokoju, z przypięta do nogi wiadomością. Nieraz tak robił kiedy była małą dziewczynką. Chwile później jej dobry nastrój prysł jak mydlana bańka. Może to i było dziecinne, wręcz naiwne, ale któż by na to wpadł. Ot niewinna zabawa. Kolejny raz w duszy obiecała sobie już nigdy nie śmiać się ze starego dziwaka.




Więcej...

poniedziałek, 26 maja 2008

Punkt widzenia bluźniercy

Wyjechaliśmy w środku nocy (około drugiej). Do dziesiątej mieliśmy przejechać 500 km – dotrzeć do miejsca, w którym żadne z nas jeszcze nie było. Robiliśmy to wszystko dla cioci Róży, dla której czas i tak już się nie liczył. Poranek był mglisty. Część drogi przespałam, a resztę bawiłam się w pilota. Udało nam się dotrzeć do Dzierżoniowa.

Dzień był pochmurny i padał deszcz. Tak jakby niebo łączyło się z nami w smutku, wylewając łzy nad trumną. Pogrzeb odbył się w małej, cmentarnej kaplicy. Kobiety płakały. Mama też, aż zrobiło jej się słabo i krew przestała jej krążyć w dłoniach. Ściskałam ją mocno za ręce, żeby choć trochę je ogrzać.

Było mi przykro z powodu cioci, ale nie potrafiłam rozpaczać. Zawsze w takich chwilach tłumaczę sobie, że to zmarli powinni płakać nad naszym losem. Cioci jest teraz na pewno lepiej. Nie czuje już bólu, którego miała w życiu aż nadto. Zadziwiające otrzeźwienie zawdzięczam też lodowatemu spojrzeniu starszej kobiety, stojącej niedaleko pod ścianą. Gdy zrobiło się ciasno chciałam jej ustąpić miejsca, jednak mama powstrzymała mnie znaczącym uściskiem, zmuszając tym samym do wyboru pomiędzy wymuszonym dobrym uczynkiem, a opieką nad nią.

Po wszystkim były kondolencje. Nie podeszłam. Nie potrafiłam znaleźć słów, które byłyby odpowiednie w takiej chwili.

Wracając stamtąd, wstąpiliśmy do sanktuarium w Częstochowie. Było po drodze, a ja jeszcze nigdy tam nie byłam i chyba już więcej nie będę...

Zajechaliśmy na wielki parking – płatny, ale „dobrowolną ofiarą”. Wieża kościoła, była jakieś 200 metrów od nas, a wokół sklepy z pamiątkami i budki z fast foodem. Tłum, choć nie można było tego nazwać godziną szczytu. Im bliżej celu – komnaty ze świętym obrazem – tym więcej puszek na ofiary za to i za tamto.

Obraz – jak obraz, święta relikwia. Skromna – piękna w skromności, choć przygnieciona miejscami ciężarem złota. A wokół... to przechodzi ludzkie pojęcie, a przynajmniej moje. Nigdy w życiu, nigdzie nie widziałam, aż tylu bogactw. Ściany poobwieszane złotem i srebrem (łańcuszki, monety itd.). Sznury ogromnych bursztynowych korali, piasku pustyni i drogocennych kamieni, których nawet nie nazwę.

To bogactwo uderzyło mnie i... odrzuciło. To tak jakby ci, klęczący pokornie ludzie chcieli przekupić Boga. Wzbudziło to tylko we mnie niesmak i odrazę. Pomyślałam o milionach głodujących, chorych i biednych ludzi na całym świecie. Z Boga, który kazał kochać bliźniego, pomagać sobie nawzajem, dawać jałmużnę, ludzie zrobili tu bożka miłującego się w bogactwie. Naprawdę, łatwiej mi było zbliżyć się do Pana w tej skromnej kaplicy cmentarnej, niż w tym sławnym sanktuarium, do którego rokrocznie tylu ludzi pielgrzymuje.

Rodzina patrzyła ze zdziwieniem na moje oburzenie. Nie rozumieli o co mi chodzi. Dla poprawy humoru, po wyjściu zaciągnęli mnie na lody na parkingu. To tylko przybiło ostatni gwóźdź do trumny... Czułam się jak po wyjściu z supermarketu. Ciekawe dlaczego, władze kościelne sprzeciwiają się handlowi w niedzielę, skoro same zmieniają świątynie w domy handlowe. Zapłać, a będziesz zbawiony...

Bluźnię? Być może. Piszę zgodnie z własnym sumieniem. Ten tekst przecież nic nie zmieni. Liczba bogactw w kaplicy będzie się nadal powiększać. Powracamy do błędów pierwszych chrześcijan, wystawiając na cokole złoty posąg cielca.

IX.2005


Więcej...