piątek, 11 lipca 2008

Wróciłam…

Cała i zdrowa, trochę opalona, jestem już w Warszawie, która w żaden sposób nie odczuła mojej nieobecności, a przynajmniej tego po sobie nie pokazuje :)

Wynajęta kwiaciarka spisała się całkiem dobrze, bo kwiatki nadal mają zielone liście, a jeden nawet niedługo zakwitnie. Tylko biedny Frosch wydaje się być trochę markotny, ale postaram się mu wynagrodzić te samotne chwile.

Hmm… Czujemy się teraz dziwnie, bo nagle wszyscy wokół mówią po polsku. Mam nadzieję, że uda nam się w ten weekend powrócić do normalnego trybu życia. Chwilowo skutecznie ściąga nas na ziemię popsuta spłuczka w WC…

Przywieźliśmy około 400 zdjęć, z których trzeba wybrać materiał do prezentacji dla znajomych. Jeśli chodzi o reportaż słowny z podróży, to będę go zamieszczać tutaj w postaci kilku fragmentów – każdy z nich będzie dotyczył innego kraju.

Na dobry początek zacytuję wam nasze zapiski wykonane 28.06.2008, kiedy wsiedliśmy do pociągu do Berlina.

Początek. Wczesna pobudka po, i tak nie przespanej, nocy. Ostatnia kontrola bagażu, niezjedzone śniadanie i w drogę. Na dworcu ostatnie złotówki wydajemy na książkę i już można rozkoszować się początkiem podróży.

Miarowy stukot kół. Słońce za oknem, smak RedBulla i ta rzadko spotykana chwila specyficznego szczęścia, przywołująca na myśl podróże z rodzicami z dawnych lat.

W przedziale mamy całkiem miłe towarzystwo. Wystarczyła krótka wymiana zdań, żeby wprowadzić przyjazną atmosferę. Podobno „miłe są złego początki”, ale miejmy nadzieję, że podczas tej podróży uda nam się sfalsyfikować to twierdzenie.

c.d.n.

Brak komentarzy: