niedziela, 25 kwietnia 2010

Ciągle więcej

Było mało. Nie wystarczało. Człowiek martwił się ciągle czy wystarczy. Marzył o tym, żeby mieć choć trochę więcej, żeby wystarczyło. Wybierał rzeczy tanie, najtańsze. Odkładał pieniądze na przyjemności. Długo myślał na co wydać oszczędności, ale potem każda kupiona książka lub ciuch, była czymś wyjątkowym.

Potem było trochę więcej, ale większe były również opłaty np. droższe mieszkanie. Człowiek nie martwił się już aż tak. Zaczął nawet wybierać rzeczy lepsze, bardziej markowe. Nadal jednak żył z dnia na dzień, na bieżąco. Ciężko było coś odłożyć. Pomimo tego, że miał dwa razy więcej, nadal było mało. Chciał mieć więcej, żeby żyć bardziej.

Dostał więcej. Nareszcie zaczął kupować to, na co miał ochotę. Upajał się tym, że nareszcie stać go na rzeczy dobre, a nie tylko tanie. Rozsmakował się w drobnych przyjemnościach, które jednak straciły dawny smak. Nieprzeczytane książki kurzyły się na regale razem z nieużywanymi grami. Dobry chleb czerstwiał na stole, a kawior pleśniał w lodówce. Zaczął jednak myśleć o rzeczach ekskluzywnych i zagranicznych podróżach. Udawało mu się czasem trochę odłożyć, ale niewiele, więc nadal chciał więcej i więcej…

Ciągle więcej, żeby żyć bardziej czy żeby mieć więcej? Żeby konto było pełne, ale dla nas czy dla potomnych? Nieważne, że brak czasu dla innych, że głowa boli od stresu, że praca nie jest satysfakcjonująca, ale przecież dobrze płacą i może dadzą więcej…

Czy kiedyś wreszcie będzie w sam raz?




Więcej...

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

Urodzinowa refleksja

Wszyscy wkoło mówią tylko o jednym. Trochę mi przykro… Wiem, że to głupie, ale przykro mi, bo dzisiaj to ja miałam być najważniejsza... Może nie tak w ogóle, ale przynajmniej w moim małym prywatnym świecie.

W ramach refleksji nad upływem lat i przemijaniem, brat przypomniał mi dzisiaj muzykę, której kiedyś razem słuchaliśmy. Wstawił w GG link do piosenki Jacka Kaczmarskiego. Gdy zaczęłam jej słuchać, powróciła fala wspomnień – poczułam zapach lasu, zobaczyłam blask płomieni na twarzach i zobaczyłam jak w długiej spódnicy i glanach śpiewam „Sen Katarzyny II”. I już miałam wrzucić tą piosenkę na bloga… ale po chwili zrezygnowałam. Nie, dzisiaj nie czuję się jak Katarzyna II. Wybrałam za to inny utwór Jacka Kaczmarskiego, który o wiele bardziej pasuje do składnicy moich myśli – „Wojna postu z karnawałem”.




Rzucicie kamieniem czy podacie rękę?


P. S. Trzymaj się brat! Pamiętaj: 

"Lecz choć zaginął hełm i miecz
Dla ciała żadna w niej ostoja
To przecież w końcu ważna rzecz
Zbroja
"


Więcej...

poniedziałek, 5 kwietnia 2010

Jerozolima i ja

Półwysep Synaj – trójkątny półwysep Azji Zachodniej, wdzierający się w Morze Czerwone. Dla jednych doskonałe miejsce na wakacje na leżaku pod palmą i z zimnym drinkiem, a dla innych miejsce intrygujące i mistyczne – scena przypowieści biblijnych. 

Łańcuch skojarzeń Synaj –> Biblia –> Jerozolima. Poczułam chęć zobaczenia tego miasta, sprawdzenia na własnej skórze czy jest tak jak pisał Viktor Fischl. Chciałam poczuć to miejsce jak on, spacerować wieczorem wąskimi uliczkami. To było moje marzenie, które miało się spełnić i spełniło nader dokładnie…

Wycieczka do Jerozolimy? No problem. Niestety w tym tygodniu, nie będzie polskiej grupy, ale jest rosyjska i angielska. Angielska jest droższa, ale dopłacamy, bo nasz angielski jest dużo lepszy, niż rosyjski, a poza tym jakoś tak bardziej wolimy zachodnioeuropejskie towarzystwo…

Wycieczki z Sharm do Izraela zaczynają się ok. 20. Jedzie się nocą, po to by dzień zacząć od kąpieli w Morzu Martwym, a potem resztę dnia spędzić na zwiedzaniu Jeruszalajim. Opuszcza się miasto o zachodzie słońca, żeby około północy znaleźć się w egipskim hotelu. Nie lubimy jeździć autokarami, ale to niewielkie poświęcenie byliśmy w stanie znieść.

Wsiedliśmy do autokaru i… zaraz okazało się, że jest coś nie tak. Wokół nas siedzieli sami Rosjanie. Sprawdzaliśmy listę u przewodnika, ale według dokumentów było wszystko porządku. Cóż zrobić? Jedziemy dalej. Wysiedliśmy na granicy w Tabie około północy. Przed nami stało jeszcze z 5 innych autokarów, z których wypłynął tłum. Strażnicy prosili o ustawienie się w kolejce, co nastręczało trudności naszym towarzyszom, którzy przepychali się i napierali na przód. Bramka nr 1. Bramka nr 2. Bramka nr 3. Po dwóch godzinach dostaliśmy się na pas ziemi niczyjej. Kolejna kolejka i ? Nic. Obok nas pojawiła się grupa Izraelczyków wracających z kasyna w Tabie, którzy zaczęli kłótnię ze strażnikami, bo nie chcieli stać w kolejce. Zrobiło się gorąco… a my stoimy dalej. Około 4 rano weszliśmy na teren Izraela, ale tam impas i bezczynne stanie na placu prze budynkiem. Chcieliśmy wracać, ale dokąd i co potem? Słanialiśmy się na nogach, ale czekaliśmy dalej. Jako jedni z nielicznych umieliśmy powiedzieć po angielsku gdzie i po co jedziemy, ale i tak musieliśmy poczekać na innych. Orzeźwiający wiatr od zatoki owiał nam twarze dopiero około 7 rano.

Lekka turystyczna wycieczka, na którą jedna Rosjanka wybrała się w szpilkach, okazała się wykańczającą pielgrzymką lub nawet droga krzyżową. Wierzyliśmy, że teraz będzie lepiej. Ale nadal nie było dobrze. W Izraelu nikt na nas nie czekał. Dopiero około 8 pojawił się autokar i ktoś kazał nam wsiadać. Nie było żadnej innej angielskiej grupy, tylko nasza rosyjskojęzyczna wycieczka, plus 6 niemych Włochów i młode rumuńskie małżeństwo, które mówiło po angielsku. Ale cóż zrobić, jedziemy dalej.

Chcieliśmy znaleźć się w Jerozolimie jak najszybciej, ale nie mogliśmy ominąć postoju nad Morzem Martwym. Mimo nawoływań żeby ruszać jak najszybciej, to autokar odjechał około południa, bo niektórzy musieli zrobić zakupy… Byliśmy zmęczeni, a słońce grzało niemiłosiernie.



Najpierw oglądaliśmy panoramę Jerozolimy z Góry Oliwnej. Nie mogliśmy uwierzyć, że w końcu tam dotarliśmy. Upragniony cel podróży, poznawany pierwszy raz, ale jakoś taki dziwnie bliski – nie tak egzotyczny jak Kair.

Potem przejechaliśmy przez miasto, ale autokar nie zatrzymał się przy zabytkowym lub świętym miejscu, ale pod sklepem z dewocjonaliami (kolejny obowiązkowy przystanek). Rzuciliśmy okiem po półkach, ale nic nie kupiliśmy, bo czy izraelski drewniany krzyżyk jest bardziej święty niż polski? Dla Rosjan było to jednak niezła atrakcja… Potem ruszyliśmy do Betlejem.



W Betlejem również odstaliśmy swoje. Obok nas w kolejce była grupa azjatów, którzy strzelali zdjęcia na oślep. Wchodząc do podziemi, nie myśleliśmy o robieniu zdjęć. Udało nam się uklęknąć przez 2 sekundy w świętym miejscu i rzucić okiem na złotą gwiazdę. Na zdjęcia zatrzymaliśmy się na dziedzińcu, a potem przy rzeźbie św. Jerzego. Gdy wyszliśmy z budynku było już ciemno, a naszej grupy nie było przy drzwiach. Zaczęliśmy biec przed siebie i pytać strażników o rosyjską grupę. Kazali nam skręcić w prawo i kierować się w dół ulicy. Dogoniliśmy grupę po kilku minutach, ale zdaliśmy sobie sprawę, że rumuńskie małżeństwo było za nami w kościele. Nie zastanawiając się długo postanowiliśmy się po nich wrócić. Powiedzieliśmy przewodnikowi, że ich brakuje, a ten zdziwiony powiedział żebyśmy to sprawdzili, a on na nas poczeka. Znaleźliśmy ich zdezorientowanych przed Bazyliką Narodzenia Pańskiego i razem ruszyliśmy do autokaru. Jedna z Rosjanek powiedziała mi, że martwili się, ze nas nie ma, ale tak naprawdę to nawet tego nie zauważyli…

W Betlejem zjedliśmy jeszcze wyjątkowo smaczną obiadokolację (byliśmy naprawdę głodni) i zacieśniliśmy przyjaźń polsko – rumuńską. Potem opuściliśmy Palestynę, żeby zwiedzić jerozolimskie stare miasto. Gdy wyszliśmy z autobusu i spojrzałam na starożytne mury, oświetlone blaskiem księżyca, zdałam sobie sprawę z tego, jak nieopatrzne były moje życzenia. Sama tego chciałam. Tak bardzo pragnęłam zobaczyć Jerozolimę nocą, że Bóg spełnił to marzenie. Czyżby to przeze mnie tyle osób nie spało całą noc, stojąc na granicy?



Minęliśmy kram z granatami, kilka sklepów z pamiątkami, a potem poszliśmy skrótem do Bazyliki Grobu Pańskiego, zaglądając przy okazji przez okna do mieszkań i mijając stada kotów na śmietnikach. Bazylika była już zamknięta, więc przystanęliśmy tylko na chwilę i ruszyliśmy dalej w kierunku ściany Płaczu. Rosjanki usłyszały od przewodnika, że w ścianę wciska się karteczki z prośbami do Boga, więc podbiegły, wcisnęły papiery w skalę i zadowolone z siebie odwróciły się i wróciły do grupy. Zupełnie inaczej podeszły do tego Włoszki, Rumunka i ja. Podeszłyśmy z pokorą do murów, oparłyśmy głowy o skałę pulsującą od modlitw i próbowałyśmy przekazać Panu swoje troski i zmartwienia. A po skończonej modlitwie, powoli odchodziłyśmy od Ściany Płaczu, nie śmiąc odwrócić się do niej plecami.


Potem już tylko oglądaliśmy nocna panoramę Jerozolimy z okien autokaru – to był naprawdę niesamowity widok. Do hotelu wróciliśmy następnego dnia na śniadanie, ale woleliśmy spać do obiadu…




Więcej...