Nie jestem rodowitą warszawianką. Dopiero uczę się nią być. Pochodzę z niewielkiego miasteczka, położonego w sercu puszczy, 100 km na południe od stolicy. Zapytano mnie kiedyś „Co tam jest ciekawego?” i kompletnie nie potrafiłam odpowiedzieć. Spróbuję to zrobić teraz.
Dzieci wskazałyby na pewno „Ogródek jordanowski”, który został niedawno odnowiony, wzbogacony o nowe huśtawki, zjeżdżalnie, amfiteatr i skate park. Nie jest to jednak niepowtarzalny atrybut naszego miasta. Mnie, od najmłodszych lat, kojarzy się z nim budynek dworca PKP i PRL-owskie mozaiki z kolorowych płytek, umieszczone na budynkach w centrum. Pierwsza z nich, abstrakcyjna, jest dzisiaj nad „Biedronką”, a druga, przedstawiająca herb miejscowości (głowę daniela z porożem z dębowych liści), na ścianie byłego hotelu.
Poza tym, mam w mieście jeszcze jedno szczególne miejsce– oczywiście wyłączam z klasyfikacji mój dom rodzinny :) Znajduje się ono niedaleko sporego skrzyżowania, tuż przy starym kompleksie garaży. Codziennie setki osób przechodzi, bądź przejeżdża tamtędy, nie zwracając w ogóle uwagi na trzymetrowy metalowy krzyż. Nie mam pojęcia dlaczego tam stoi. Po prostu jest tam od zawsze. Ktoś czasem zapali pod nim świeczkę lub wciśnie w ziemię sztuczne kwiaty. Zawsze przechodząc obok niego musiałam się przeżegnać. Z czasem zaczęłam nawet prowadzić tam proste dysputy z Bogiem. Dziękowałam mu za to, że się obudziłam, prosiłam o pomoc na klasówce, w rozwiązaniu problemu itd. Zdumiewające było to, że ten metalowy podrdzewiały Jezus zawsze słuchał mnie cierpliwie i pomagał :) Oczywiście miał w tym też swój interes, bo przynosiłam mu za to świeczki – na wszystkich świętych i na koniec roku.
Ktoś posadził wokół niego „chłopy” – takie wysokie rośliny kwitnące na żółto. Wczoraj widziałam jak uginały się na wietrze...
sobota, 21 czerwca 2008
Moje miasto
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz