To tytuł książki, którą ostatnio przeczytałam. Znalazłam ją przypadkiem w taniej książce na Brackiej w Krakowie (nie płacą mi za reklamę, z własnej woli polecam to miejsce).
Dzień był akurat upalny, więc niebieska okładka ze zdjęciem morza wywarła na mnie całkiem pozytywne wrażenie. Autor, Amos Oz, był mi znany tylko ze słyszenia – kilka opisów jego tekstów umieściłam w bibliografii na temat paktu autobiograficznego w literaturze, ale to było dawno i nie(stety)prawda… Mam jeszcze pewien sentyment do jego imienia i czasem szukając czegoś na temat Tori Amos, zdarzało mi się trafiać na Amosa Oza…
Był jeszcze jeden powód, dla którego zdecydowałam się na kupno tej książki, magiczne słowo z okładki proza poetycka. Cóż w nim magicznego? Trudno to wyjaśnić, ale na mnie działa ostatnio niemal jak afrodyzjak. Kiedyś zachwycała mnie poezja, ale potem jakoś przestałam ją tak głęboko odczuwać – o wiele trudniej się teraz zachwycam. Natomiast proza poetycka nadal mnie elektryzuje i pociąga, dlatego kupiłam To samo morze, chociaż może wcale nie to samo dla mnie i dla autora.
Na początku byłam trochę zagubiona, ale potem pojedyncze strumyki ludzkich historii zaczęły spływać do jednej, aczkolwiek zdradliwej rzeki. Czasem mijała nowoczesne mosty i miała betonowe brzegi, a zaraz potem przepływała przez cytrusowe gaje i górskie doliny, gdzie nikt nie próbował nad nią zapanować. Miała wiele rozwidleń – powstała z wielu i dzieli się na wiele. No tak, miało być o morzu, a piszę o rzece… Ale przecież i tak rzeki wpadają do morza, tutaj nawet do tego samego.
Wracając do tematu, to morze było zawsze blisko, tuż tuż za oknem lizało piaszczyste brzegi. O mieszkaniu w takim miejscu można sobie tylko pomarzyć… Tam właśnie mieszkał prozaiczny księgowy Alber, Dita, Betin, Gigi Ben Gal i inni. A Riko uciekł stamtąd do Tybetu, żeby odnaleźć samego siebie. Czasem z cienia wyłania się duch Nadii, wędrowny kupiec lub narrator, który przyznaje się do bycia sobą.
Autor chciał, żeby w tej książce była muzyka. Czy się mu udało? Z pewnością, ale jednak częściowo, tak. Tekst zwykle płynął jak woda, ale czasem zdarzały się tamy. Obawiam się tylko, że wynikały one raczej z polskiego przekładu. Niestety nie dam rady przeczytać oryginału po hebrajsku.
środa, 20 sierpnia 2008
To samo morze…
Etykiety:
Amos Oz,
książka,
recenzja,
To samo morze
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz