piątek, 31 grudnia 2010

Sylwester

Każdy świętuje jak może. Sylwester jest na tyle liberalnym świętem, że każdy może go świętować po swojemu. Nie ograniczają nas żadne tradycje i normy kulturowe – chcesz to tańcz, jedz i pij, a jak nie to śpij. Dla niektórych każda okazja jest dobra do zabawy, ale są też tacy, którzy dzisiejszego wieczoru nie świętują - bo czy warto się cieszyć z tego, że jesteśmy coraz starsi? A czemu by nie. Dzieci cieszą się z tego, że przybywa im lat i coraz więcej im wolno.

Gdy Klara była jeszcze małą Klarcią z niecierpliwością czekała na nadejście nowego roku, żeby móc powiedzieć, że ma już nie 6 a 7, nie 7 a 8, nie 8 a … itd. lat. Wieczór sylwestrowy spędzali z rodzicami w domu. Mama przygotowywała zwykle na kolację bigos, a potem kroiła ciasto – biszkopt z kremem i makowca ze świąt, żeby mieli co podjadać. Do picia był napój pomarańczowy domowej roboty i ruski szampan dla rodziców.

Zawsze na kilka dni przed Sylwestrem Klarcia brała pieniądze, zbierane przez ostatnie tygodnie na ten cel i szła na zakupy. Nie było tego zwykle zbyt wiele, ale w sam raz na Sylwestrową ucztę dla małej dziewczynki. Na miejskim targu kupowała kilka mandarynek, kiwi, banan, a czasem również winogrona i garść cukierków. Potem dumna jak paw przynosiła do domu swoje zakupy i chowała w swoim pokoju, żeby ktoś inny z rodziny nie zabrał jej skarbów.

Impreza Sylwestrowa zaczynała się zwykle około godziny 20.00, kiedy wraz z rodzicami zasiadali przed telewizorem. Wtedy Klarcia brała od mamy elegancką szklaną salaterkę i wykładała na niej swoje smakołyki. A potem następowało bardzo powolne delektowanie się rarytasami, tak aby wystarczyły do północy.

Wieczór mijał na rodzinnym oglądaniu komedii. Gdy zegar wybijał 12.00 Klarcia sterczała już w oknie i wypatrywała kolorowych fajerwerków. Po 20 minutach było po wszystkim, więc przebierała się w pidżamę i szła spać, zadowolona, że jest już o rok starsza.



Więcej...

niedziela, 19 grudnia 2010

Walizka

Walizka - pudło z rączką, służące do przenoszenia różnych przedmiotów. Najczęściej jest używana podczas podróży i zawiera wtedy rzeczy niezbędne nam do funkcjonowania z dala od domu np. ubrania i kosmetyki. Stanowi swego rodzaju dodatkowy pojemnik na naszą osobowość, ponieważ dzięki rzeczom, które się w niej znajdują, możemy pozostać sobą nawet w skrajnie odmiennym środowisku kulturowym. Pozwala nam upodobnić się do ślimaków, zabierających wszędzie swój dom.

Współczesne walizki są wynikiem ewolucji, używanych już w czasach starożytnych, drewnianych skrzyń na ubrania oraz późniejszych kufrów podróżnych. Mogą być skórzane, materiałowe, plastikowe, jednolite lub kolorowe, małe lub duże... Słowem dla każdego, odpowiednie na wszystkie podróże. Ale ja jakoś do tej pory nie
czułam się gotowa na podróż z walizką...

Jak dotąd wszędzie jeździłam z plecakiem, swoją pierwszą walizkę kupiłam dwa miesiące temu. Z plecakiem na plecach czułam się gotowa do zdobywania nowych doświadczeń i przyjmowania lekcji od szkoły życia. Walizka stanowiła dla mnie symbol dojrzałości, a nie czułam się gotowa do roli kobiety ciągnącej za sobą bagaż doświadczeń. Nie jestem chyba jeszcze ani wystarczająco poważna, ani aż tak niepoważna, żeby jak panienki w szpilkach, ciągnące za sobą ogromne walizy, utrudniać życie innym podróżnym.

Warto czasem pamiętać o odpowiedzialności, jaka ciąży na właścicielu bagażu. Nasze walizki nie przestawią się same, nie potrafią strzepać błota i śniegu z kółek, ani przyczepić się do półki tak, aby nie spaść z niej przy gwałtownym hamowaniu. Szkoda, że w naszym świecie nie ma inteligentnych Bagaży na nóżkach, które podążają za swoim właścicielem jak wierne psy. Takie Bagaże są tylko w Świecie Dysku, stworzonym przez Terry'ego Pratchetta. Tam Bagaż jest indywidualnym bytem, bohaterem, który nie raz ratuje z opresji swego właściciela - nierozgarniętego Rincewinda.

O tym, jak ważną rolę w naszym życiu odgrywają bagaże świadczy nie tylko literatura, ale również teatr i muzyka. Amatorska grupa teatralna Impresja wyznaczyła walizkom główną rolę w spektaklu pt. Podróż ku sobie, a grupa Pod Budą w piosence Ballada o walizce.




 


Więcej...

niedziela, 12 grudnia 2010

Randka

Czuję radość, podniecenie, niepewność i motyle w brzuchu niczym przed pierwszą randką.

Cieszę się na spotkanie, ale z drugiej strony obawiam się jak to będzie – czy mi się spodoba, czy ja się spodobam, dawno tego nie robiłam... Pewnych rzeczy się nie zapomina, ale brak treningu robi swoje.

A czy znajdę czas dla kochanka? I co na to mąż… Czy nie będzie zazdrosny, że mam dla niego mniej czasu? Czy każe mi wybierać między nimi, czy zaakceptuje nową sytuację?

Ale póki co chcę spróbować, zaryzykować. A może to jest właśnie to czego potrzebuję? Może dzięki temu spełnię swoje marzenia. Może uda mi się zaskoczyć tych, którzy nie wierzyli, że dam sobie radę.

Klara lubi wyzwania, ale czy potrafi odrzucić miecz i zasiąść do lutni?


Więcej...

poniedziałek, 29 listopada 2010

Winter trivia

Zima, zima, zima,
Pada, pada śnieg.
Jadę, jadę?... No niestety wcale nie jadę w świat sankami, ani nawet tramwajem czy samochodem. Marznę na kość stercząc na przystanku, albo biegnę piechotą przez zasypane chodniki. No cóż, ale przecież nadeszła zima i matka natura po raz kolejny pokazała kto tu rządzi, całkowicie dezorganizując nasz poukładany świat.

Isn’t it beautiful? I think that the weather today is fabulous! – powiedziała Flawia z promiennym uśmiechem, tymczasem my zmarznięte wymieniałyśmy zdziwione spojrzenia. Pewnie przyznałybyśmy jej rację, gdybyśmy tak jak ona spędziły dzień w ciepłym domu, zamiast w pracy. A potem, żeby rozgrzać atmosferę czytałyśmy artykuł o Birmie.

Ale ludzie stłoczeni w autobusie jakoś nie byli skłonni do zachwytu zimowym krajobrazem. Narzekali, że jest źle i co roku tak samo jest problem z odśnieżaniem.

A ja jednak lubię zimę, nawet tak charakterną.
I skoro już o pieknej, ale ostrej zimie mowa, to nie obejdzie się bez Tori Amos i utworu „Winter”.





Więcej...

niedziela, 21 listopada 2010

Rozmowa

Po romantycznym wieczorze i upojnej nocy, nastaje poranek. Facet ubiera się i idzie do pracy. Kobieta cieszy się, że będzie miała co opowiadać koleżankom
i zastanawia się co będzie dalej.

Kiedy on wkłada pierścionek zaręczynowy na jej palec, cieszy się, że rodzina i znajomi przestaną mu robić głupie uwagi i ma nadzieję, że było warto wydać tyle kasy na błyskotkę. A ona myśli, że koleżanki pękną z zazdrości na widok pierścionka
i zastanawia się co będzie dalej.

Podejmują decyzję o ślubie. Mężczyzna jest zadowolony, że znalazł kandydatkę na matkę swoich dzieci. Tymczasem kobieta cieszy się na wybór sukni ślubnej
i zastanawia się co będzie dalej.

Po ślubie nadchodzi wspólna codzienność. On zachowuje się jakby nic się nie zmieniło, a ona nadal martwi się co będzie dalej. Próbuje z nim porozmawiać, ale on nie rozumie o co jej chodzi i tylko przewraca oczami i robi głupie miny. Mężczyzna myśli, że trzeba rozmawiać tylko kiedy coś jest nie tak. Kobieta znów próbuje porozmawiać o wspólnych planach na przyszłość i po raz kolejny zostaje spławiona, bo on uważa, że nie ma o czym gadać.

Mężczyzna mówi, że chce mieć dziecko. Kobieta jest zaskoczona, nie czuje się gotowa, chciała się rozwijać, robić karierę zawodową, a poza tym ciężko jest im znaleźć czas dla siebie, a co dopiero dla dziecka. Zastanawia się więc co będzie dalej, chciałaby to z nim przegadać, ustalić wspólne życiowe cele i priorytety, żeby nie czekać ciągle na jego krok, ale gdy próbuje zacząć rozmowę słyszy „Znowu?”

A przecież rozmowa nic nie kosztuje i nie boli. Boli natomiast cisza, niezrozumienie
i niepewność o jutro.


 


Więcej...

niedziela, 31 października 2010

Preludium do listopada

W ramach refleksji nad przemijaniem i końcem jesieni, od kilku dni niczym Ally McBeal mam piosenkę przewodnią: Stare Dobre Małżeństwo "Ballada na urodziny".

jakby nigdy nic kolejna jesień mija
jakby nigdy nic życie ucieka
jakby nigdy nic robię dobrą minę do złej gry
i z nadzieją na jutro czekam
autor: Józef Baran
kompozytor: Krzysztof Myszkowski



Bo nadchodzący listopad oznacza koniec jesieni, wizytę na cmentarzu i... urodziny. Całkiem na przkór obiegowej opinii jest to dla mnie bardzo imprezowy miesiąc. Zaczęło się tak od czasów studiów i trwa nadal, a ja chyba nie mam nic przeciwko temu :)

Pozdrowienia dla wszystkich listopadowych imprezowiczów!


Więcej...

wtorek, 19 października 2010

Dostał Bórak komurę

Dostał Bórak komurę
wsiadł do autobusa
zgłośnił głośnik na fulla
i hip hopu słucha

Świat jest zły…
wiązanka na ch***, k*** i p***

Śpiewa Bórak pod nosem
i do siebie się cieszy
a tymczasem innym ludziom
od wyzwisk więdną uszy

Tak bardzo chciałbym p*** się z Tobom...
kiwa Bórak głową

Skończył się kawałek,
lecz on nie ma dosyć
no i jeszcze jeden
utwór musi włączyć

Policjanci to p*** psy…
A w potrzebie nie pomoże nikt…


I aż dziwi trochę,
że wśród mych rodaków
tyle tolerancji
dla takich Bóraków!


Autor: zirytowana pasażerka 191


Więcej...

poniedziałek, 11 października 2010

O podróżowaniu i Egipcie

Dlaczego niektórzy ludzie wręcz nie mogą się doczekać, żeby zostawić swój wygodny i zorganizowany świat, spakować walizkę i wyruszyć gdzieś w nieznane? Co nas skłania do podróży?

Ciekawość lub nuda, to dwa motory napędzające chęć do podróżowania. Jeśli jesteśmy ciekawi świata pragniemy poznawać inne kraje i kultury, najlepiej w ich pierwotnym kształcie. Interesuje nas historia kraju, do którego się wybieramy, przyroda, zabytki kultury oraz ludzie i obyczaje. Ciekawość zmusza do sprawdzenia na własnej skórze tego, co piszą przewodniki.

Znudzenie codziennością również skłania nas do podróży, ale w tym wypadku dużo ważniejszy jest sam fakt oderwania od rutynowych zajęć i miejsca zamieszkania, niż cel podróży. W tym wypadku szukamy miejsc, gdzie jest lepiej niż "u nas" - np. jedziemy tam gdzie jest ciepło i świeci słońce, gdy w rodzinnym kraju leje deszcz.

W ten sposób można wyznaczyć różnicę pomiędzy podróżnikiem a turystą - pierwszego popycha ciekawość, a drugiego nuda. Podróżnik poznający różne zakątki świata jest niczym cień - nie próbuje nikogo i niczego zmieniać, przyjmuje to co jest np. je i pije to, co tubylcy. Tymczasem turysta nie bardzo potrafi się pozbyć swoich nawyków i dostosować do zastanej sytuacji np. domaga się w Egipcie jajek na bekonie i alkoholu, którego ludność miejscowa nie pije.

Napływ turystów zmieniła wiele miejsc na świecie. We wspomnianym już Egipcie na pustyni wybudowano hotele i kolorowe centra handlu i rozrywki, które niewiele mają wspólnego z tradycją arabską - pamiątki sprzedawane w sklepach w większości pochodzą z Chin. Wszytko jest robione tak, żeby turyści byli zadowoleni. Menu hotelowe obejmuje spaghetti, hamburgery i torty z kremem, zamiast tradycyjnej baklawy. A sprzedawcy mówią zwykle w kilku językach - głównie po rosyjsku. No i są tacy, którzy są bardzo zadowoleni i którym nie przeszkadza, że to co widzą nie ma nic wspólnego z rzeczywistym życiem w Egipcie, albo nie zdają sobie z tego sprawy. Jednak jeżeli ktoś ma w sobie żyłkę podróżnika i tu znajdzie elementy prawdziwej arabskiej kultury np. kofta, humus czy basbousa.

Wiem, że kuchnia to nie wszystko, ale dla mnie ma wyjątkowe znaczenie. Podczas naszych podróży poznaje nowe miejsca właśnie przez pryzmat smaków i zapachów. Dla mnie Egipt ma smak ciecierzycy, wołowiny, melonów i orzechów z miodem, a pachnie tytoniem z fajek wodnych. Nie mogę zapomnieć również o słono-gorzkim posmaku wody morskiej, który zawsze jest łagodzony przez piękny widok rafy koralowej. Maa salama!



Więcej...

niedziela, 26 września 2010

Wysokie obcasy

Dzisiaj będzie temat na poziomie - high heels czyli wysokie obcasy.

Wysokie obcasy albo szpilki jako rodzaj damskiego obuwia są symbolem elegancji i kobiecości. Kultura masowa utrwala stereotyp kobiecego piękna, którego nieodzownym elementem są właśnie buty na wysokim obcasie wraz z krótką spódnicą. Ale czy długie chude nogi współczesnych modelek, brak biustu i kościste ramiona są rzeczywiście ideałem pięknej zdrowej sylwetki, która pobudza zmysły płci przeciwnej?

Wysokie obcasy są po prostu sposobem na oszukanie natury i zmianę proporcji ciała. Sylwetka wydaje się w nich smuklejsza, nogi są dłuższe i zgrabniejsze, ale... to wszystko tylko gra pozorów, sposób na zwabienie samca. Wciśnięte w stereotyp piękna, kobiety często podporządkowują się mu bez opamiętania - zakładają szpilki na wycieczki w góry lub człapią pokracznie po mieście w 20 cm obcasach.

Trochę to dziwne, że dałyśmy sobie wmówić, że buty na obcasie, stanik unoszący biust i makijaż, uczynią nas pięknymi. Mężczyźni jakoś nie dali się porwać temu szaleństwu upiększania wyglądu ciała - jedynym ich sposobem na poprawienie natury jest codzienne golenie. Bardzo ciekawie na temat wysokich obcasów pisze na swoim blogu prof. Joanna Senyszyn w poście Letnia akcja "rzucamy wysokie obcasy".

Wysokie obcasy zagościły również w publicystyce, jako tytuł czasopisma (tygodniowy dodatek do Gazety wyborczej). Dla tygodnika, o sprawach ważnych dla kobiet, piszą kobiety. Obawiam się jednak, że niewiele z nich chodzi w wysokich obcasach.

No ale, jeśli ktoś naprawdę lubi chodzić w szpilkach to czemu nie, tylko błagam dumnie, z podniesioną głową i nie w góry!


Więcej...

poniedziałek, 13 września 2010

Konie Apokalipsy

Niesamowity artysta w niesamowitym utworze - Jacek Wójcicki "Konie Apokalipsy".




A temat? Niesamowicie bliski, ale jednocześnie pozostający wyłącznie w swerze marzeń - ostatnio mam do czynienia wyłącznie z koniami mechanicznymi.


Więcej...

niedziela, 5 września 2010

Strach

- Porozmawiajmy o strachu. Czego się boisz?

- Klara nie boi się niczego!

- Zdejmij na chwilę maskę i przypomnij sobie sytuacje, w których się bałaś. Nie próbuj udawać, że nigdy nie zaznałaś tego uczucia.

- No dobrze, znam uczucie strachu. Najbardziej bałam się chyba gdy spędziliśmy noc na granicy egipsko-izraelskiej. Obce kraje, wokół tłum zdenerwowanych, obcych ludzi przepychających się z innymi i złowrogie spojrzenia strażników z karabinami. Nie mogliśmy zawrócić ani iść dalej. Albo wtedy w Berlinie, gdy w pociągu, którym mieliśmy wracać do domu, nie było naszego wogonu.

- Jedni boją się myszy inni śmierci, a ty czego boisz się najbardziej?

- Bezradności i samotności. Boję się sytuacji, w których jestem bezradna – gdy nic nie zależy ode mnie. Lubię czasem pobyć sama ze sobą, ale tylko wtedy, gdy wiem, że jest ktoś obok, że mam rodzinę i przyjaciół, którzy chętnie spędzają ze mną czas. Czasem nawet za bardzo angażuję się w sprawy innych, ale to dlatego, że chcę pielęgnować relacje, bo boję się samotności.

- Boisz się śmierci?

- Śmierci bliskich tak, nie chcę myśleć o tym, że kiedyś ich zabraknie. Swojej się nie boję, przecież to nieuniknione, więc pogodziłam się z tym.


Więcej...

niedziela, 29 sierpnia 2010

Wyprawa do ojczyzny Haggisa

"Słuchajcie gdy stres oraz seks
Miłości wieści koniec bliski
Ballady co tak szkocka jest
Jak eksportowa polska whisky
W czym cała rzecz
Opowiem lecz
Zacznę sięgając hen wstecz
Przez wzgląd na stan
I skromność dam
Nie wszystko co wiem
Powiem wam"


Posługując się fragmentem wiersza Jonasz Kofty "Ballada szkocko-mazowiecka" zapraszam was na opowieść o podróży grupy turystów z Mazowsza do górzystej krainy pełnej owiec, facetów w spódnicach i destylarni whisky.


Naszym pierwszym przystankiem był Edynburg - miasto, które zachwyciło nas harmonią połączenia architektury dawnej ze wpółczesną. W szarej zabytkowej kamienicy powitała nas uprzejma Włoszka i zaprowadziła do ogromnego i gustownie urządzonego pokoju. Mile zaskoczeni warunkami, urządziliśmy sobie ucztę z zupek chińskich i spamu. Chcieliśmy uczcić przybycie do Szkocji szklaneczką napoju wyskokowego, ale po godzinie 22 nie wolno tam sprzedawać alkoholu.

Kolejny dzień przywitaliśmy w pubie The Conan Doyle klasycznym szkockim śniadaniem i szklaneczką whisky. Nazwa pubu nie jest przypadkowa, ponieważ znajduje się on niedaleko miejsca urodzenia pisarza Artura Conan Doyle'a. Jedzenie było bardzo smaczne, więc wróciliśmy tam również wieczonerm na haggisa, steki i ale.


Po pożywnym śniadaniu ruszyliśmy w kierunku zakomkowego wzgórza. Zamek w Edynburgu to potężna forteca wzniesiona na wzgórzu wulkanicznym. Im wyżej się wspinamy, tym bardziej cofamy się w czasie - od nowoczesnego działa, przez proporzec Napoleona, po średniowieczne miecze w zbrojowni. Najstarszą zachowaną budowlą zamkową jest kaplica Św. Małgorzaty z XII wieku. Szkoci nie byliby sobą, gdyby wykorzystywali tą budowlę jedynie w celach turystycznych. W kaplicy odbywają się również msze święte i śluby, a organizacja ceremonii w tym miejscu to "very cost-effective solution" jako doskonała wymówka na organizację małej imprezy, ponieważ mieści się tam zaledwie 25 osób.


Na zamku nie zabrakło również rycerzy, klejnotów koronnych i mrocznych lochów, w których mieściły się więzienia. Komnaty te były słabo oświetlone, na stołach leżały resztki nadgryzionego chleba i karty do gry lub kości, a z hamaków i prycz dobiegało hrapanie więźniów.



Schodząc z zamku przeszliśmy całą Royal Mile i wspięliśmy się na wzgórza w Holyrood Park, by stamtąd podziwiać panoramę miasta i zatoki Forth. Ta wycieczka stanowiła mały przedsmak wyprawy w szkockie Highlands, która planowaliśmy na kolejny dzień.


Pomimo deszczowej pogody zdecydowaliśmy się wybrać do Aviemore, skąd wyruszyliśmy na podbój gór Caingorms. Chmury przykrywały szczyty, dlatego na dole nie mogliśmy przewidzieć, że wspinaczka okaże się taka trudna. To był maj, ale zbocza gór były pokryte śniegiem i wiał zimny wiatr.



Zmarźnięci, przemoknięci i zmęczeni z ogromą przyjemnością wypiliśmy gorącą czekoladę w schronisku, a potem podziwialiśmy piękno górskiej panoramy. Z góry zwiózł nas fenicular dumnie zwany "Cairngorm Mountain Railway - the highest railway in the United Kingdom".



W ciągu dwóch dni spędzonych w Szkocji udało nam się zrobić krótki rekonesans, w wyniku którego stwierdziliśmy, że chcemy tam wrócić na dłużej.




Więcej...

sobota, 21 sierpnia 2010

Szanty

“Nasz "Diament" prawie gotów już
W cieśninach nie ma kry
Na kei piękne panny stoją
W oczach błyszczą łzy. “


Trudno odpłynąć w ramionach Morfeusza, gdy męski chór silnym głosem zaśpiewa “Pieśń wielorybników”. Ta melodia obudziła mnie w środku nocy i zniewoliła niczym pieśń Orfeusza. Żaden ze mnie wilk morski, ale zdarzyło mi się nieraz pobujać przy szantach. Czasem były to spokojne wody w gronie harcerskim, a innym razem sztorm, gdy w żyłach szalało morze alkoholu.

Kraków nie jest miastem portowym, ale mam stamtąd miłe wspomnienia z bujania w Starym Porcie. Drewniane ławy, przyciemnione światło i muzyka (często na żywo) tworzą przyjemny klimat. W knajpie panuje gwar rozmów, z których można wychwycić opowieści o morskich przygodach i planach na kolejne rejsy. Tuż przy barze zawsze był zarezerwowany stolik tylko dla kapitanów, a żeglarze niżsi rangą mogli zawsze liczyć na zniżkę na piwo.

“Kapitan w niebo wlepia wzrok
Ruszamy lada dzień
Płyniemy tam gdzie słońca blask
Nie mąci nocy cień.”


Jakbym chciała zatopić oczy w błękicie fal, ale niestety nie mam jak. W tym roku nie mam wakacji w wakacje (na odpoczynek muszę poczekać do października), na szczęście w planach mamy rejs i nurkowanie.
Póki co, musimy znosić upały w stolicy. Po tym bujaniu z sąsiadem mam ochotę zajrzeć do Czwartej Szklanki na Śniadeckich na kubeczek grogu, a tymczasem powyję “Hiszpańskie dziewczyny”.





Więcej...

sobota, 14 sierpnia 2010

Pesymizm

- „Jeśli coś może się nie udać, nie uda się na pewno”,

- „Jestem beznadziejny/na”,

- „Nie dam rady”,

- „Nie warto próbować...” itp. itd...

Na dźwięk tych słów dostaję uczulenia. Nie rozumiem tego dlaczego i po co niektórzy nastawiają się tak negatywnie do życia. Zapytani o to twierdzą, że wolą się nastawić negatywnie po to, żeby później się nie rozczarować – ale przecież w rzeczywistości to się nie sprawdza.

Pesymista przeżywa porażkę jeszcze zanim ona nastąpi. Jeśli udało mu się zakończyć  sprawę pozytywnie cieszy się przez chwilę, natomiast jeśli mu się nie powiodło przeżywa wszystko jeszcze bardziej. Jedynym pocieszeniem jest wtedy durna satysfakcja, że można innym powiedzieć „a nie mówiłem...”. A potem? A potem woli już więcej nie próbować, bo przecież raz się nie udało, więc już nigdy się nie uda...

Czy naprawdę trzeba się martwić brudnym basenem, popsutą klimatyzacją, niesmacznym jedzeniem i karaluchami przed wyjazdem na upragnione wakacje? Może lepiej zaufać, że 5 gwiazdkowy hotel zapewni dobre warunki wypoczynku. Pozytywne nastawienie do życia pozwala na zupełnie inny odbiór sytuacji oraz dostrzeganie szans i pozytywnych stron różnych zdarzeń - czasem coś musi się nie udać, żebyśmy mogli zwrócić uwagę na coś innego. Jeden mały błąd, niedociągnięcie, wcale nie musi popsuć ogólnego wrażenia – karaluchy lubią miejsca ciepłe i wilgotne i tego się nie zmieni.

Z drugiej strony ślepa wiara w to, że „jestem the best i musi się udać” też jest dziwna i czasem nawet przerażająca, gdy gorycz porażki pociąga do drastycznych kroków. Ale wśród optymistów jest zdecydowane mniej samobójców i nieudaczników, niż wśród pesymistów.  Jak pisał Stefan Garczyński „Uśmiech i humor – to znak zwycięskiego górowania nad losem.”  Dlatego apeluję gorąco do wszystkich o więcej uśmiechu, optymizmu i zdroworozsądkowego dystansu do pewnych spraw!




Więcej...

poniedziałek, 26 lipca 2010

Mobilyar

Prędzej czy później to musiało nastąpić. Nadszedł wreszcie czas, kiedy Klara miała samodzielnie prowadzić Mobilyara. Przerażał ją fakt, że będzie operowała dwiema tonami żelastwa, od którego będzie żądała bezwzględnego posłuszeństwa. Jednak nie zabrakło jej odwagi – skoro inni to potrafią, to czemu nie.

Za pierwszym razem, bardzo ostrożnie wsiadła do rozgrzanej kabiny sterującej. Zastosowała wszelkie procedury bezpieczeństwa, zanim ostatecznie podpięła się do maszyny i obudziła serce robota. Na początku wcale nie chciał jej słuchać – odmawiał posłuszeństwa przy bardziej skomplikowanych ruchach. Poruszali się niezdarnie, niczym słoń w składzie porcelany.

Z czasem, zaczęli się jednak tolerować i chyba nawet lubić. Ona starała się go nie przeciążać i nie ograniczać jego swobody, a on przenosił ją bezpiecznie w wybrane miejsca.

Nauczyła się operować modelem treningowym, ale co dalej? Zasady sterowania są teoretycznie takie same, ale w praktyce każdy Mobilyar jest inny i może być mniej lub bardziej chętny do współpracy. Ale o oswajaniu kolejnego robota, będzie można myśleć dopiero z licencją kierowcy…


Więcej...

niedziela, 20 czerwca 2010

Podróże z Kapuścińskim: Kair

Od kilku tygodni podróżuję z Kapuścińskim. Tak jak on zabierał ze sobą w zagraniczne podróże „Dzieje” Herodota, tak ja wrzucam do plecaka „Podróże z Herodotem” Ryszarda Kapuścińskiego. I chociaż mogłabym przeczytać te 200 stron w jedno lub dwa popołudnia, to jednak tego nie robię. Dzielę sobie lekturę na krótkie fragmenty, czytane podczas podróży pociągami, autobusami czy samolotami. Czytanie o podróżach w podróży ułatwia mi odbiór książki i nie pozwala na pojawienie się uczucia tęsknoty i zazdrości gdy bohater opowiada o ciekawych zakątkach świata. Byłoby dużo trudniej gdybym siedziała w domu i zmagała się z codziennością.

Tym razem Kapuściński zabrał mnie ze sobą w podróż do Egiptu. Czytając opis Kairu z lat 60tych ubiegłego wieku, przypomniałam sobie moj podróż do tego miasta i odniosłam wrażenie, że niewiele się tam zmieniło. Zwiedzając Kair w 2009 roku, tak samo jak Kapuściński, zwróciłam uwagę na jego ogrom, na miliony ludzi żyjących w slumsach obok tych nielicznych z dzielnic willowych i wieżowców. Widziałam jak przed skrzyżowaniem zatrzymały się obok siebie: luksusowy Mercedes, odrapany, nastoletni samochód nieznanej marki i dziadek na osiołku. Różnice między klasami społecznymi są tam niesamowicie jaskrawe i widoczne na każdym kroku.


Osobną, specyficzną klasę stanowią turyści. Autochtoni wyczuwają ich z daleka – bacznie obserwują lub od razu przystępują do ataku, próbując Cię nakłonić do wydania pieniędzy. Jasna, nieopalona skóra jest w Egipcie symbolem bogactwa i naiwności. Nie można tam wtopić się w tłum, żeby zasmakować ich codziennego życia – zobaczysz tylko to, co zechcą Ci pokazać. Wydzielone są specjalne miejsca dla turystów np. restauracje, do których miejscowi nie maja wstępu.

Kapuściński opisuje jak to naiwnie zgodził się na wycieczkę do meczetu, i jak przewodnik odebrał mu portfel gdy stał na niezabezpieczonym balkoniku na szczycie minaretu. Nasza wycieczka na szczęście była pozbawiona tego typu atrakcji. Mimo to, nie odważyłabym się na samodzielne zwiedzanie Kairu. Z perspektywy turysty w mieście rządzi chaos. Tymczasem jego mieszkańcy stworzyli specyficzny ekosystem, opierający się na wzajemnych zależnościach, układach i niepisanych zasadach lub ich całkowitym braku – jak w przypadku ruchu drogowego.

A Nil? No tak, nie mogę nie wspomnieć o rzece, która od tysięcy lat żywi Egipt – i to byłoby na tyle, jeśli chodzi o podniosły ton w kwestii Nilu. W rzeczywistości rzeka jest ogromna, ale i niesamowicie zaniedbana i zaśmiecona. Negatywne wrażenie pogłębiły jeszcze stare i odrapane łódki, wypełnione czym? Trudno powiedzieć – chyba wszystkim, co udało się wyciągnąć z wody. A na tych łódkach pływały całe rodziny – czyżby to były ich domy? Bałam się tej myśli…

Dzień spędzony w Kairze wspominam jako niesamowitą i egzotyczną przygodę. Dzisiaj, jadąc przez deszczowe Mazowsze, mogłam ją wspominać dzięki Ryszardowi Kapuścińskiemu, za co chciałabym mu powiedzieć Shukran!



Więcej...

piątek, 11 czerwca 2010

Beautiful Day


I am not out of luck!


Więcej...

niedziela, 6 czerwca 2010

Arbuzowa mantra

Gdy rozlałaś coś
i wszystkiego masz dość

Spójrz w skórkę arbuza
jest taka zielono-zielono-zielona…

Gdy pomyliłaś się
i wszystko jest źle

Spójrz w skórkę arbuza
jest taka zielono-zielono-zielona…

Gdy jesteś roztargniona i rozbita,
popatrz przez chwilę na w skórkę arbuza.


Więcej...

czwartek, 3 czerwca 2010

Klara w ciepły wiosenny dzień

Mocne promienie porannego słońca obudziły Klarę. W pokoju zrobiło się nieznośnie jasno i gorąco, więc nie próbowała nawet spać dłużej. Chlust zimnej wody na twarz orzeźwił ją i dodał energii. Pomimo tego, że dzień był świąteczny, założyła wygodne męskie odzienie - postanowiła wybrać się na konną przejażdżkę, więc bardziej liczył się komfort niż elegancja. Zjadła kromkę chleba z miodem i wyszła na podwórze.

Powietrze było krystalicznie czyste po wczorajszych burzach, więc słońce świeciło tak silnie, że musiała mrużyć oczy. Nie zrażając się tym poszła do stajni. Tam czekała na Klarę zniecierpliwiona klacz Integra. Biedaczka bardzo chciała rozprostować kości, bo przez ulewne deszcze w ostatnich tygodniach nie miała możliwości pobiegać.

- Witaj piękna! – powiedziała Klara, głaszcząc Integrę po pysku. – Mam ochotę na długą przejażdżkę, a ty?
Klacz nie odpowiedziała, gdyż nie była obdarzona nadprzyrodzonymi zdolnościami, a Klara, nie czekając na odpowiedź, zajęła się przygotowaniem konia do podróży.

Gdy zwarte i gotowe stanęły w bramie na podwórze nie wiedziały dokąd ruszyć. To znaczy Klara nie była pewna gdzie chce dotrzeć, chciała po prostu poczuć wiatr we włosach. Integra zdecydowała za nią i ruszyła w kierunku kasztanowej alei.

Po chwili kłusowały wzdłuż łąk i pól, na których pięknie zieleniły się młode rośliny. W miarę jak zbliżały się do rzeki, na polach pojawiało się coraz więcej kałuż. W wyniku ulewnych deszczy, rzeka wezbrała, zalewając okoliczne pola. Klara zmartwiła się bardzo, widząc zalane krzaczki truskawek.

Przejeżdżając przez kolejne wsie widziała tłumy ludzi, którzy wylegli z domostw. Jedni zbierali się na placach i skwerach i oglądali występy wędrownych komediantów, inni rozgrzewali ciała, zmęczone wilgotnymi dniami i gaworzyli z sąsiadami. Na płotach suszyły się zamoknięte sprzęty. Niektórym nie było wcale do śmiechu, kiedy z tobołami na plecach musieli opuścić zalane chałupy nad rzeką i szukać schronienia u rodziny, mieszkającej poza zasięgiem wody.

Jeszcze inni wybrali się na świąteczne targowisko. Tłum zajmował nie tylko plac targowy, ale również cały trakt, więc Klara miała problemy z przejazdem. Na dodatek ludzie zamiast usuwać się z drogi, złorzeczyli, że nie powinna tędy jechać. Z trudem powstrzymała się przed stratowaniem jednej, wyjątkowo wrednej niewiasty.

Po takim ciepłym przyjęciu we wsi Klara z Integrą zboczyły z traktu w las. Tutaj również panował gwar, ale o wiele bardziej przyjemny, bo korony drzew aż trzęsły się od świergotu ptaków. Wolnym stępem snuły się po leśnych dróżkach. Soczysta zieleń liści uspokajała, a zapach kwitnących akacji upajał.

Klara postanowiła zakończyć przejażdżkę, dopiero kiedy słońce skryło się z chmurami i poczuła pulsujący w żołądku głód.



Więcej...

czwartek, 27 maja 2010

Zimny maj

Maj w tym roku nas nie rozpieszcza...

Jest mokry, zimny i wietrzny. Brr…

Promienie słońca nie mają tyle siły, żeby nas rozgrzać… Każdy boi się chłodu samotności. Dlatego zbieramy się w grupki i odprawiamy rytuał ognia. Woda ognista i pląsy przy latynoskich rytmach podnoszą temperaturę. Szkoda tylko, że nadchodzi kolejny szary poranek.

Może lato będzie łaskawsze…


Więcej...

czwartek, 13 maja 2010

Przypowieść o maku

Patrząc przez szybę taksówki, jadącej wieczorem z lotniska, przypomniałam sobie fragment wiersza Czesława Miłosza „Przypowieść o maku”:

Na ziarnku maku stoi mały dom,
Pieski szczekają na księżyc makowy
I nigdy jeszcze tym makowym psom,
Że jest świat większy, nie przyszło do głowy.

Jeszcze 2 tygodnie temu świat był taki mały. Jego granice wyznaczał dom i praca. Jadąc codziennie tą samą trasą i widując tych samych ludzi, trudno było myśleć o tym, że jest coś więcej, że można żyć inaczej. Perspektywa postrzegania świata zrobiła się groźnie wąska.

Dzisiaj jest inaczej. Świat nie jest już ziarenkiem maku, ale całym polem z dryfującymi na wietrze makówkami. A ja nie chcę tkwić w miejscu, tylko szukać swojego szczęśliwego ziarenka.


Więcej...

poniedziałek, 10 maja 2010

Brytania

Wielka Brytania w maju jest zielono-żółto-czerwono-szara.

Miasta zielenią się ogrodami i parkami. A za miastem rozciągają się lasy i zielone pastwiska, na których pasą się stada owiec. Trawa wydaje się być bardziej zielona i soczysta niż gdziekolwiek…

Oślepiającą żółcią biją po oczach pola rzepaku, ciągnące się po horyzont. A na zboczach gór i pagórków rosną krzewy, kwitnące na żółto.

Czerwone są budki telefoniczne, skrzynki pocztowe i autobusy. A rzędy szeregowych domków, zbudowanych z czerwonej cegły, robią niesamowite wrażenie. Są tak popularne, że nawet całe miasteczka mogą składać się z małych, ceglastych szeregowców.

A szare są klify, wieżowce w City of London i kamienice w Edynburgu. Szare bywa też często niebo od deszczowych chmur. A szczęście ludzie nie są szarzy – kolorów nadaje im uśmiech na twarzy, różnorodność kulturowa i indywidualizm.

cdn.


Więcej...

sobota, 1 maja 2010

Haggis

Haggis is a traditional Scottish dish, made of sheep's 'pluck' (heart, liver and lungs) with onion, oatmeal, suet and spices. Those ingredients are cooked within sheep’s stomach.

That sounds tasty, doesn’t it? It seems like a something between Polish kaszanka or salceson. But visiting foreign countries without trying national dishes is a crime.

So, in the next couple of days I will try eggs with beans, puddings, haggis and fish with leek. And of course, I will drink a lot of tea (maybe with milk).

Please, wish a good luck to me and my stomach!



Więcej...

niedziela, 25 kwietnia 2010

Ciągle więcej

Było mało. Nie wystarczało. Człowiek martwił się ciągle czy wystarczy. Marzył o tym, żeby mieć choć trochę więcej, żeby wystarczyło. Wybierał rzeczy tanie, najtańsze. Odkładał pieniądze na przyjemności. Długo myślał na co wydać oszczędności, ale potem każda kupiona książka lub ciuch, była czymś wyjątkowym.

Potem było trochę więcej, ale większe były również opłaty np. droższe mieszkanie. Człowiek nie martwił się już aż tak. Zaczął nawet wybierać rzeczy lepsze, bardziej markowe. Nadal jednak żył z dnia na dzień, na bieżąco. Ciężko było coś odłożyć. Pomimo tego, że miał dwa razy więcej, nadal było mało. Chciał mieć więcej, żeby żyć bardziej.

Dostał więcej. Nareszcie zaczął kupować to, na co miał ochotę. Upajał się tym, że nareszcie stać go na rzeczy dobre, a nie tylko tanie. Rozsmakował się w drobnych przyjemnościach, które jednak straciły dawny smak. Nieprzeczytane książki kurzyły się na regale razem z nieużywanymi grami. Dobry chleb czerstwiał na stole, a kawior pleśniał w lodówce. Zaczął jednak myśleć o rzeczach ekskluzywnych i zagranicznych podróżach. Udawało mu się czasem trochę odłożyć, ale niewiele, więc nadal chciał więcej i więcej…

Ciągle więcej, żeby żyć bardziej czy żeby mieć więcej? Żeby konto było pełne, ale dla nas czy dla potomnych? Nieważne, że brak czasu dla innych, że głowa boli od stresu, że praca nie jest satysfakcjonująca, ale przecież dobrze płacą i może dadzą więcej…

Czy kiedyś wreszcie będzie w sam raz?




Więcej...

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

Urodzinowa refleksja

Wszyscy wkoło mówią tylko o jednym. Trochę mi przykro… Wiem, że to głupie, ale przykro mi, bo dzisiaj to ja miałam być najważniejsza... Może nie tak w ogóle, ale przynajmniej w moim małym prywatnym świecie.

W ramach refleksji nad upływem lat i przemijaniem, brat przypomniał mi dzisiaj muzykę, której kiedyś razem słuchaliśmy. Wstawił w GG link do piosenki Jacka Kaczmarskiego. Gdy zaczęłam jej słuchać, powróciła fala wspomnień – poczułam zapach lasu, zobaczyłam blask płomieni na twarzach i zobaczyłam jak w długiej spódnicy i glanach śpiewam „Sen Katarzyny II”. I już miałam wrzucić tą piosenkę na bloga… ale po chwili zrezygnowałam. Nie, dzisiaj nie czuję się jak Katarzyna II. Wybrałam za to inny utwór Jacka Kaczmarskiego, który o wiele bardziej pasuje do składnicy moich myśli – „Wojna postu z karnawałem”.




Rzucicie kamieniem czy podacie rękę?


P. S. Trzymaj się brat! Pamiętaj: 

"Lecz choć zaginął hełm i miecz
Dla ciała żadna w niej ostoja
To przecież w końcu ważna rzecz
Zbroja
"


Więcej...

poniedziałek, 5 kwietnia 2010

Jerozolima i ja

Półwysep Synaj – trójkątny półwysep Azji Zachodniej, wdzierający się w Morze Czerwone. Dla jednych doskonałe miejsce na wakacje na leżaku pod palmą i z zimnym drinkiem, a dla innych miejsce intrygujące i mistyczne – scena przypowieści biblijnych. 

Łańcuch skojarzeń Synaj –> Biblia –> Jerozolima. Poczułam chęć zobaczenia tego miasta, sprawdzenia na własnej skórze czy jest tak jak pisał Viktor Fischl. Chciałam poczuć to miejsce jak on, spacerować wieczorem wąskimi uliczkami. To było moje marzenie, które miało się spełnić i spełniło nader dokładnie…

Wycieczka do Jerozolimy? No problem. Niestety w tym tygodniu, nie będzie polskiej grupy, ale jest rosyjska i angielska. Angielska jest droższa, ale dopłacamy, bo nasz angielski jest dużo lepszy, niż rosyjski, a poza tym jakoś tak bardziej wolimy zachodnioeuropejskie towarzystwo…

Wycieczki z Sharm do Izraela zaczynają się ok. 20. Jedzie się nocą, po to by dzień zacząć od kąpieli w Morzu Martwym, a potem resztę dnia spędzić na zwiedzaniu Jeruszalajim. Opuszcza się miasto o zachodzie słońca, żeby około północy znaleźć się w egipskim hotelu. Nie lubimy jeździć autokarami, ale to niewielkie poświęcenie byliśmy w stanie znieść.

Wsiedliśmy do autokaru i… zaraz okazało się, że jest coś nie tak. Wokół nas siedzieli sami Rosjanie. Sprawdzaliśmy listę u przewodnika, ale według dokumentów było wszystko porządku. Cóż zrobić? Jedziemy dalej. Wysiedliśmy na granicy w Tabie około północy. Przed nami stało jeszcze z 5 innych autokarów, z których wypłynął tłum. Strażnicy prosili o ustawienie się w kolejce, co nastręczało trudności naszym towarzyszom, którzy przepychali się i napierali na przód. Bramka nr 1. Bramka nr 2. Bramka nr 3. Po dwóch godzinach dostaliśmy się na pas ziemi niczyjej. Kolejna kolejka i ? Nic. Obok nas pojawiła się grupa Izraelczyków wracających z kasyna w Tabie, którzy zaczęli kłótnię ze strażnikami, bo nie chcieli stać w kolejce. Zrobiło się gorąco… a my stoimy dalej. Około 4 rano weszliśmy na teren Izraela, ale tam impas i bezczynne stanie na placu prze budynkiem. Chcieliśmy wracać, ale dokąd i co potem? Słanialiśmy się na nogach, ale czekaliśmy dalej. Jako jedni z nielicznych umieliśmy powiedzieć po angielsku gdzie i po co jedziemy, ale i tak musieliśmy poczekać na innych. Orzeźwiający wiatr od zatoki owiał nam twarze dopiero około 7 rano.

Lekka turystyczna wycieczka, na którą jedna Rosjanka wybrała się w szpilkach, okazała się wykańczającą pielgrzymką lub nawet droga krzyżową. Wierzyliśmy, że teraz będzie lepiej. Ale nadal nie było dobrze. W Izraelu nikt na nas nie czekał. Dopiero około 8 pojawił się autokar i ktoś kazał nam wsiadać. Nie było żadnej innej angielskiej grupy, tylko nasza rosyjskojęzyczna wycieczka, plus 6 niemych Włochów i młode rumuńskie małżeństwo, które mówiło po angielsku. Ale cóż zrobić, jedziemy dalej.

Chcieliśmy znaleźć się w Jerozolimie jak najszybciej, ale nie mogliśmy ominąć postoju nad Morzem Martwym. Mimo nawoływań żeby ruszać jak najszybciej, to autokar odjechał około południa, bo niektórzy musieli zrobić zakupy… Byliśmy zmęczeni, a słońce grzało niemiłosiernie.



Najpierw oglądaliśmy panoramę Jerozolimy z Góry Oliwnej. Nie mogliśmy uwierzyć, że w końcu tam dotarliśmy. Upragniony cel podróży, poznawany pierwszy raz, ale jakoś taki dziwnie bliski – nie tak egzotyczny jak Kair.

Potem przejechaliśmy przez miasto, ale autokar nie zatrzymał się przy zabytkowym lub świętym miejscu, ale pod sklepem z dewocjonaliami (kolejny obowiązkowy przystanek). Rzuciliśmy okiem po półkach, ale nic nie kupiliśmy, bo czy izraelski drewniany krzyżyk jest bardziej święty niż polski? Dla Rosjan było to jednak niezła atrakcja… Potem ruszyliśmy do Betlejem.



W Betlejem również odstaliśmy swoje. Obok nas w kolejce była grupa azjatów, którzy strzelali zdjęcia na oślep. Wchodząc do podziemi, nie myśleliśmy o robieniu zdjęć. Udało nam się uklęknąć przez 2 sekundy w świętym miejscu i rzucić okiem na złotą gwiazdę. Na zdjęcia zatrzymaliśmy się na dziedzińcu, a potem przy rzeźbie św. Jerzego. Gdy wyszliśmy z budynku było już ciemno, a naszej grupy nie było przy drzwiach. Zaczęliśmy biec przed siebie i pytać strażników o rosyjską grupę. Kazali nam skręcić w prawo i kierować się w dół ulicy. Dogoniliśmy grupę po kilku minutach, ale zdaliśmy sobie sprawę, że rumuńskie małżeństwo było za nami w kościele. Nie zastanawiając się długo postanowiliśmy się po nich wrócić. Powiedzieliśmy przewodnikowi, że ich brakuje, a ten zdziwiony powiedział żebyśmy to sprawdzili, a on na nas poczeka. Znaleźliśmy ich zdezorientowanych przed Bazyliką Narodzenia Pańskiego i razem ruszyliśmy do autokaru. Jedna z Rosjanek powiedziała mi, że martwili się, ze nas nie ma, ale tak naprawdę to nawet tego nie zauważyli…

W Betlejem zjedliśmy jeszcze wyjątkowo smaczną obiadokolację (byliśmy naprawdę głodni) i zacieśniliśmy przyjaźń polsko – rumuńską. Potem opuściliśmy Palestynę, żeby zwiedzić jerozolimskie stare miasto. Gdy wyszliśmy z autobusu i spojrzałam na starożytne mury, oświetlone blaskiem księżyca, zdałam sobie sprawę z tego, jak nieopatrzne były moje życzenia. Sama tego chciałam. Tak bardzo pragnęłam zobaczyć Jerozolimę nocą, że Bóg spełnił to marzenie. Czyżby to przeze mnie tyle osób nie spało całą noc, stojąc na granicy?



Minęliśmy kram z granatami, kilka sklepów z pamiątkami, a potem poszliśmy skrótem do Bazyliki Grobu Pańskiego, zaglądając przy okazji przez okna do mieszkań i mijając stada kotów na śmietnikach. Bazylika była już zamknięta, więc przystanęliśmy tylko na chwilę i ruszyliśmy dalej w kierunku ściany Płaczu. Rosjanki usłyszały od przewodnika, że w ścianę wciska się karteczki z prośbami do Boga, więc podbiegły, wcisnęły papiery w skalę i zadowolone z siebie odwróciły się i wróciły do grupy. Zupełnie inaczej podeszły do tego Włoszki, Rumunka i ja. Podeszłyśmy z pokorą do murów, oparłyśmy głowy o skałę pulsującą od modlitw i próbowałyśmy przekazać Panu swoje troski i zmartwienia. A po skończonej modlitwie, powoli odchodziłyśmy od Ściany Płaczu, nie śmiąc odwrócić się do niej plecami.


Potem już tylko oglądaliśmy nocna panoramę Jerozolimy z okien autokaru – to był naprawdę niesamowity widok. Do hotelu wróciliśmy następnego dnia na śniadanie, ale woleliśmy spać do obiadu…




Więcej...

poniedziałek, 22 marca 2010

Ciemna lista

Stało się… Klara została wciągnięta na ciemną listę (a może nawet czarną?). W każdym razie znalazła się na liście osób, które Ciemna wytypowała do kontynuacji łańcuszka blogowego w języku angielskim. Zasady zabawy są następujące:

First: If you've been tagged, you must write your answers in your own LJ and replace any question that you dislike with a new question.

Second: Tag eight people. Don't refuse to do that. Don't tag who tagged you.

Pytania wyglądają jak ściągnięte żywcem ze „Złotych myśli” (proszę nie mylić ze zbiorami aforyzmów). Złote myśli to było coś w rodzaju pamiętników z serią pytań dla osób wpisujących się. Moda na złote myśli przypadała na zamierzchłe czasy lat 90tych (ok 1994-1997). Wiele osób miało takie zeszyty, w których zbierało dane osobowe i informacje o zainteresowaniach swoich znajomych. Było to niezastąpione źródło wiedzy o potencjalnych kandydatach na chłopaka lub dziewczynę ;)

So let the story begins:

What song(s) are you currently addicted to?

„Dziwne, dziwne te konopie…” that means Bukartyk rules! It’s that what I’ve chosen, but there is also a song which has chosen me „10 million fireflies…” by Owl City – that bedevils me.



What books are you currently reading?

Stehen King “4 po północy” a novel called “Polaroidowy pies”.

What's the most enjoyable thing you've done today?

I was playing in “The Sims 3”. I’ve created sims who look like Klara and Matchey, and prepared a house for them.

What is the one skill you wish you had?

I would like to play a piano.

Sweet or Salty?

Both…

What's your current fandom/obsession/addiction?

Bukartyk and computer games – I’m trying to be the Witcher :P

Cake or Death?

A coffee and cake with Mort.

What websites do you always visit when you go online?

Portal Gazeta.pl, Onet, WP, my blog and related sites.

What was the last thing you bought?

Blue t-shirt for my husband.

Which fictional character do you think you're most like?

Klara is like Eowyn from “Lord of the rings” by J.R.R. Tolkien. As Eowyn she will do everything for her family and friends. She also likes male company…

Do you get cravings? If so, what do you crave?

A fresh roll with butter and jam and to stay the whole day in bed with my husband…

What do you do to change your mood?

I’m buying new shoes, cooking experimental dish or drinking wine and watching “Allo, allo”.

What was the last meal you ate?

A sandwich with white cheese, watercress and ham.

Do you want to learn another language?

Ich muechte meine Deutsch Kenntnisse verbessern. Nachdem, vielleicht kann ich Spanisch lernen.

What book do you think everyone should read?

As Shiyali Ramamrita Ranganathan wrotes “Every reader his [or her] book” and “Every book its reader”. So go and read whatever you want, maybe except “Fakt”…

Seven things you can't live without.

Sugar – although I was trying to remove it from my diet I simply cannot…I could only reduce a little the number of spoons.

Chocolate – I like it in every shape and consistence.

Computer with Internet – an enormous source of information and an easy way to connect people from all of the world (my addiction).

Family and friends – Klara is simply sociable, she cannot live alone.

Music – a source of emotions and positive energy.

Travels – Klara doesn't like to stay in one place for too long, she likes to discover new sighs, smells and tastes.

Books – to feed the mind and soul.

But of course, not always in this order...

Find the closest book currently sitting near you and flip to page 54. What is the first sentence of the second paragraph?

“George wpatrywał się z przejęciem w mapę; pragnął, żeby już był jutrzejszy poranek.”

What is the funniest thing you've seen today?

My 3 years old nephew was choosing in which corner he should stay for punishment. He refused to stand next to the wall and bookshelf, because it’s not the real wall corner.

What are you looking forward to?

I’m looking forward to Haggis –> our travel to Great Britain.


So now I should tag eight people… Unfortunately most of the readers of this blog hide their personalities. So I can only kindly ask Kaś, Wszystko i nic and karolina.ja to continue this chain, and invite everybody else to this play (if you don’t have your own blog just send me your answers and I will publish it).




Więcej...

poniedziałek, 15 marca 2010

Did you know?


The history of humanity is divided into parts like "bronze age" or "iron age". Now we are certainly living in the "information age". So fast research and development of the new inventions and technologies is possible only because of quick information exchange.

Internet has become so popular, that we cannot imagine our life without it. If you don't know something, you can always ask uncle Google ;) Together with growth of Internet arise many new jobs - like a Web Developer, SEO/SEM Specialist or Information Manager.

Information is at hand, just grab it and change into your knowledge!




Więcej...

środa, 10 marca 2010

Bojkot różu

Ostatnio teść zapytał co ja mam do koloru różowego, przecież to normalny kolor jak każdy inny. Niby tak, ale…

Kolor tak samo jak smak, temperatura czy dźwięk, oprócz wymiernej obiektywnej wartości w postaci np. nasilenia barwy i kąta odbicia fali świetlnej, niesie ze sobą również pewien ładunek emocjonalny. Tak jak smak gorącej kawy i utwór grany na fortepianie może nieść ze sobą przyjemne uczucia i skojarzenia z domem rodzinnym. Tak smak miętowego syropu na kaszel może powodować odruch wymiotny, a solówka na gitarze elektrycznej może być tylko drażniącym rzępoleniem. I na odwrót.

Kolor niesie ze sobą wiązkę informacji, która ułatwia nam zdefiniować przedmiot. Jasne, pastelowe odcienie wydają nam się przyjemne i bezpieczne, natomiast ciemne barwy kojarzą się z przedmiotami twardymi, nieprzyjaznymi lub niebezpiecznymi. Chociaż oczywiście pozory mylą.

Większość ludzi kojarzy róż z niewinnością, delikatnością i pięknem, dlatego zwykle ubranka dla małych dziewczynek są różowe. Ba, wszystko dla małych dziewczynek jest różowe – od majtek, przez buciki, kurteczki, laleczki, filiżaneczki, torebeczki i koraliczki. Na pozór wydaje się to niegroźne, jednak skutki takiego działania mogą być tragiczne. Z delikatnych różowych księżniczek wyrastają potem wrażliwe i niestabilne emocjonalnie miłośniczki majtkowego różu, zaczytujące się w romansach (ogólnie rzecz ujmując ciepłe kluchy) lub płytkie, złośliwe, aroganckie i nieskażone wysiłkiem, związanym z używaniem szarych komórek, karierowiczki (patrz pani Rutowicz).

Może i jest to tragiczny scenariusz, ale niestety w wielu przypadkach prawdziwy. Właśnie dlatego nie lubię koloru różowego. Jest dla mnie symbolem miałkości, odmóżdżenia i zachłannego konsumpcjonizmu kultury masowej.

Te spostrzeżenia poparte są długoletnimi obserwacjami – i to nie tylko moimi… Na szczęście okazuje się, że przeciwników koloru różowego jest coraz więcej. Cała akcja z bojkotem różu ma głębsze przesłanie. Oficjalnie zaczęła się na Wyspach Brytyjskich, więcej informacji na ten temat na stronie http://www.pinkstinks.co.uk/

W Polsce również pojawiła się grupa przeciwniczek różu http://www.bojkotujrozowy.pl/

Dla zainteresowanych polecam również artykuł pani Katarzyny Bosackiej „Różowy sposób myślenia” w Wysokich obcasach.




Więcej...

wtorek, 2 marca 2010

Z czwartku na piątek

Komputer, komórka i kalendarz z biurka próbują mnie przekonać, że jest wtorek, ale dla mnie czas się zatrzymał z czwartku na piątek…

A to za sprawą Piotra Bukartyka i jego nowej płyty zatytułowanej właśnie „z czwartku na piątek”. Koledzy w pracy patrzą na mnie podejrzliwie, kiedy co chwilę wybucham śmiechem do ekranu komputera, chociaż mam przed sobą dokumenty tekstowe i tabelki. No, ale jak tu się nie śmiać, gdy
„Lecą bombowce,
walą się wieżowce,
Rambo już za chwilę
pokona Godzillę.”

Moje stopy, też nie mogą się powstrzymać i co chwilę podskakują do rytmu. „Dziwne, dziwne te konopie, niby zwykłe zielsko, a jak to kopie…”.

Na płycie jest bardzo dużo gitarowego grania akustycznego, ale zdarza się również akompaniament sekcji smyczkowej lub keyboardu. Bukartyk dobiera gatunek muzyczny do tekstu i sytuacji, tak więc obok spokojnych ballad znajdują się frywolne utwory reggae lub energiczne szarpanie drutów.

Jak zwykle wszystko tchnie ironią. Są ironiczne powiastki obyczajowe (np. „W Warszawie sen o sławie” czy „Pryszcz na nosie”) i satyry polityczne (np. „Kolka jelitowa”).

Oj „Dziwne, dziwne te konopie, niby zwykłe zielsko, a jak to kopie…” – chyba już się uzależniłam od tej płyty.

Mała próbka, utwór „Niestety trzeba mieć ambicję”.






Więcej...

czwartek, 25 lutego 2010

Zmutowane zwierzę

Na początku myślałam, że to królik. Żywi się sałatą, marchewką albo ziarnami zbóż. Nie pasuje mi fakt, iż króliki piją tak mało wody, a ich bobki to małe i suche okrągłe kuleczki. Nie, to jednak nie królik.

A może to krowa? Tak samo przeżuwa mozolnie duże porcje zdrowej zieleniny. Pokarm przemieszcza się powoli przez jej długi układ trawienny, aż słychać jak jedzenie przelewa się przez wielokomorowy żołądek. Na koniec zostaje już tylko wilgotna kupa. Ale krowy żywią się prawie wyłącznie trawą, a temu zdarza się zjeść jabłko, banana lub inne owoce, warzywa lub produkty sztucznie przetworzone. Poza tym, krowy są trochę zbyt ociężałe i dają mleko, a to woli je pić. Nie, to jednak nie krowa.

A może koza? Ta to zje prawie wszystko, trzeba ją pilnować, żeby nie jadła byle czego – czyli pasuje. Jest energiczna, aktywna, ale i rozdarta. Potrafi beczeć bez powodu. Problem tylko w tym, że nie gustuje w mięsie. Nie, to jednak nie koza.

To może kot? Lubi chude mięso i ryby w każdej postaci, pije mleko. Ma swój charakter, a jak mu się coś nie podoba to bywa złośliwy. Tylko kot jedzący zieleninę? Czasem skubnie trawy, gdy brakuje mu witamin, ale to zdecydowanie za mało. Nie, to jednak nie kot.

Doprawdy dziwny to stwór króliko-krowio-kozi kot, czyli kobieta na diecie…




Więcej...

poniedziałek, 15 lutego 2010

Post-walentynkowo: "The Ugly Truth"

Abby Richter is a TV producer from Sacramento. She is attractive, smart, creative and well-organized, but she is still lonely and her news program lose the audience. Her only partner is a cat who is trying to help Abby to find a partner. One day he switched on the TV remote to “The Ugly Truth” show, where she saw Mike Chadway (arrogant and crass sexist) for a first time.

Next day she discovered, that her boss has hired Mike Chadway to improve the program ratings. Mike and his opinions were disgusting and stupid for Abby, but not for the audience. Abby dreamed about ideal man who is handsome, intelligent, who likes cats and drinks wine. She decided to fight against Mike, till she realized that maybe he has right by saying that “Men are simple”.

Cat also helped Abby to meet a handsome neighbor called Colin. Colin seemed to be an ideal candidate for a partner, because he was a surgeon who likes cats. Abby wanted to pick up neighbor, but she doesn’t know how. Mike helped her with that, by teaching her how to behave and dress to become attractive. 

Abby’s TV show with Mike had became more and more popular, and she became more satisfied and happier by having a relationship with Colin. Everything went perfect, till the moment when Abby was planning a romantic weekend with Colin. Her boss suddenly has forced her then to cancel plans, and to make business travel with Mike. At the beginning she was angry, but then they went for drinks and dancing, and they got to know each other closer, maybe a little bit too close…

This film is about differences between genders – their ways of seeing the world and hierarchy of their needs. For men the most important thing to start a new relationship is physicality. While for women, more important is intelligence than man’s ass.

The film shows that it is easy to learn, how to behave to be attractive to opposite sex, but the question is, if pretending is really a good way of building relationship? Knowledge about human needs and wants is useful to start relationship, but we cannot build a strong feeling based on pretences. Appearance is misleading!

On the other hand, it is important not to close in a trap of imagination – to look for an ideal, imaginated partner. There is no ideal person on the world. The world is fantastic and interesting, just because people are different. Living with a person, who likes exactly the same things as we are would be extremely boring.

Human is maybe smarter than any other life creatures, but still he also has to listen to the voice of nature. That means, that we do not always do what we supposed to, but that what our body wants. And this is the ugly truth about humanity.

“The Ugly Truth” is not a classical romantic comedy – there is a lot of funny situations, but not enough romantics. The film is really direct with humor similar to “American Pie”, but not so intensive and predictable. Personally I do not like that kind of films, but I have to admit that I have watched “The Ugly Truth” with a great pleasure. It was far better than I though and gave me a lot of fun. The story was sometimes ugly and sexist but (unfortunately) truth.




Więcej...

środa, 10 lutego 2010

Jerozolima Viktora Fischla

Wiedzę na temat Jerozolimy zwykle czerpiemy z Biblii i lekcji geografii. Jest to jednak zawsze mgliste i archaiczne wyobrażenie. Gdy tymczasem jest to miejsce niesamowite – pełne kontrastów. Jerozolimą zainteresował mnie tak naprawdę dopiero Viktor Fischl w utworze Dwa opowiadania.

Dwa opowiadania Fischla składają się z dwóch części o samodzielnych tytułach: Jerozolima i Wspaniała gra. Są to opisy miasta z perspektywy nie tylko mieszkańca, ale także człowieka zakochanego, bo (...) miasto można kochać jak matkę, jak kochankę, jak wszystko, co człowiekowi najdroższe. Oba teksty łączą ze sobą ich bohaterowie – narrator, jego przyjaciel Dawid i Jerozolima.

Pierwsze opowiadanie dotyczy przechadzek, jakie przyjaciele odbywają nocą po mieście. Mężczyźni są zachwyceni jego pięknem, nie potrafią wyobrazić sobie osoby, która mogłaby nie ulec jego czarowi. Dawid stwierdza, (...) że nawet Bóg nie jest w stanie powstrzymać się, aby od czasu do czasu nie pospacerować ulicami Jerozolimy... To sprawia, że zaczynają się zastanawiać, czy już go przypadkiem kiedyś nie spotkali, tylko nie poznali.

Dawid porównuje Jerozolimę do wielu różnych rzeczy:

  • tysiąckrotnie splątanego kłębka;
  • kobierca utkanego z modlitw i przekleństw;
  • otwartej, niedokończonej księgi;
  • gołębicy o rozpostartych skrzydłach;
  • ciepłej dłoni matki;
  • gniazda, wtłoczonego między gałęzie czasu;
  • ocembrowanej studni;
  • pieczęci na liście, zawierającym hasło do otwarcia bramy;
  • statku na redzie.

Wydaje mu się także, (...) że Jerozolima nie jest miastem, tylko śladem Bożych kroków. Poszukuje on w ten sposób magicznego i ponadnaturalnego wymiaru w konstrukcji zbudowanej przez człowieka.

W Jerozolimie wszystko łączy się ze wszystkim Kamień z kamieniem, stulecie, ze stuleciem, prochy królów z prochami żebraków, kości bohaterów z kośćmi tchórzy, bogaczy i biedaków, proroków i prostaczków, mędrców i głupców. Najlepiej widać to na przykładzie mijanych przez bohaterów wykopalisk.

We Wspaniałej grze, bohaterowie, jako starsi ludzie podczas swych przechadzek, żegnają się z drzewami i kamieniami. Wspominają ludzi i miejsca, które codziennie widują – schody naprzeciw kiosku i tragarzy, którzy na nich siadają np. Owadya i Miszcza.

Pijąc wieczorem herbatę pod kioskiem, przy ulicy prowadzącej do Bramy Jaffy, grają w wymyśloną przez siebie grę „Dlaczego?”. Polega ona na podawaniu powodów, dlaczego chciałoby się żyć jeszcze raz. Wymieniają różne odpowiedzi, ale większość z nich krąży wokół ich ukochanego miasta np. żeby słuchać odgłosów warsztatów na ulicy, dla nadziei zawartej w papierkach wciskanych w szczeliny Ściany Płaczu. Jednak najważniejsza i najbardziej trafna jest dla nich odpowiedź: Dla jednego spojrzenia na Jerozolimę. Ponieważ szczeliny wśród kamieni miasta i gwiazdy tworzą litery, słowa, zdania, których nie da się odczytać, ale czasem udaje się przeczuć ich sens.

Jest to niezwykle poetycki obraz miasta, choć wyrażony w postaci prozy. Z jednej strony autor opisuje rzeczywisty wygląd miasta, wskazując budynki charakterystyczne dla Jerozolimy. Z drugiej strony, podobnie jak w opisie Pragi, Vischl podkreśla duchowy i emocjonalny związek z miastem. Nie traktuje go wyłącznie jako skupiska domów i ulic, ale przyrównuje go do żywego organizmu.

Zauroczona tymi opowiadaniami, zaczęłam skrycie marzyć o tym, żeby odwiedzić Jerozolimę i wybrać się na wieczorny spacer po mieście. Nie sądziłam, że to marzenie spełni się tak szybko…


Fischl Viktor: Dwa opowiadania: Jerozolima, Wspaniała gra „Literatura na Świecie”, nr 7, 1997, s. 139-144




Więcej...

wtorek, 9 lutego 2010

Tłumik ze stali

W grudniu 2009 pisałam o opadającej szczęce i moich odpadających uszach, a wszystko to za sprawą pewnej reklamy. Dzisiaj muszę wrócić do tego wątku.

Otóż okazało się, że kilka dni temu opadła mi szczęka z wrażenia, ale uszy tym razem wydłużyły się i łapczywie chwytały każdy dźwięk. Wszystko to za sprawą walentynkowego spotu reklamowego Allegro. Dla tych, którzy go jeszcze nie widzieli wstawiam klip z YouTube.



Oglądałam go już kilkakrotnie, ale nadal mnie nie nudzi. Dowcipny tekst, dobry wokal i zabawne filmiki dają w sumie ogromny ładunek pozytywnej energii. Jednocześnie reklama spełnia swoje funkcje, ponieważ prezentuje portal i bogaty asortyment produktów dostępnych na aukcjach np. tłumik ze stali, tuje, zestaw do sushi itd.

Może wreszcie nadszedł ten wspaniały czas, kiedy reklamy przestana nas nudzić lub irytować, a zaczną interesować :P

A tak na marginesie, to nie wkręcam się w szaleństwo związane z Walentynkami. Wyznaję zasadę „Na pohybel Walentynkom!”, bo to sztuczne i typowo komercyjne święto. Polski dzień zakochanych wypada w wigilię św. Jana (w nocy z 23 na 24 czerwca).


Więcej...

czwartek, 4 lutego 2010

Idolka

Idol - osoba będąca obiektem czyjegoś szczególnego podziwu, graniczącego z kultem. (wg Słownika Języka Polskiego PWN)

Tak, nastał ten dzień, kiedy uświadomiłam sobie kto jest moim idolem. Nie żaden Che Guevara czy Michael Jackson, ale zadowolona z życia kobieta z krwi i kości – Dorota Wellman.

Oto mała próbka jej możliwości w programie "Mała czarna":



Pani Dorota jest dziennikarką, prezenterką telewizyjną, producentką programów telewizyjnych i radiowych, bywała reżyserką, a ostatnimi czasy również aktorką.

Inteligentna, błyskotliwa i optymistycznie nastawiona do życia. Zdecydowanie zazdroszczę jej pogody ducha!

P.S.
Od stycznia Klara chodzi na siłownię :P


Więcej...

niedziela, 31 stycznia 2010

WCK

„Wszystko, co Kocham” reż. Jacek Borcuch

WCK to akronim, który jest nazwą punk rockowego zespołu, założonego przez bohaterów filmu. Skrót ten pochodzi oczywiście od frazy „Wszystko Co Kocham”, gdyż to właśnie muzyka stanowi jedyny środek na wyrażenie własnego "ja" Janka i jego szkolnych kolegów.

Ten film jest jak cebula (tudzież ogr) – ma warstwy.

Warstwa najbardziej zewnętrzna filmu, to obraz lat osiemdziesiątych widzianych oczyma nastolatków. Dla osoby, która nie przeżywała sama tych wydarzeń i ma na ten temat jedynie ogólne informacje, jest to ciekawa panorama, wzbogacona o elementy humorystyczne. A może nawet komedia?

Warstwa wewnętrzna zawiera w sobie analizę psychologiczną pokolenia kończącego szkołę średnią w okresie stanu wojennego. Bohaterowie mają głowy pełne szalonych pomysłów, chcą się bawić i korzystać z życia i jego uciech, jako że niedawno przekroczyli próg pełnoletniości. Palą papierosy, chodzą na wagary, próbują seksu, krzyczą i śpiewają co im ślina na język przyniesie. Nie biorą jednak pod uwagę obowiązków związanych z dorosłością – odpowiedzialności za własne czyny. Tymczasem życie w Polsce w latach osiemdziesiątych nie było wcale takie wesołe i beztroskie. Trzeba było bardzo uważać, żeby nie się narazić i nie zostać aresztowanym i internowanym.

Co warto jeszcze podkreślić, Borcuch nie sili się na moralizatorski ton, nie ocenia – zostawia widzom prawo do indywidualnej oceny zdarzeń. Bohaterowie filmu nie są czarni albo biali (całkiem źli, albo dobrzy – tak jak w amerykańskich produkcjach). Film przedstawia ludzi szarych, normalnych, którzy w momencie wyboru, nie zawsze podejmują słuszne decyzje. Doskonałym przykładem jest postać ojca Janka (w tej roli Andrzej Chyra), który jest zawodowym wojskowym i należy do partii komunistycznej. Fakt ten wcale nie oznacza, iż popierał on komunistów. Ojciec nie miał nic przeciwko temu, że jego żona należała do Solidarności, ani temu, że syn grał punk rocka i śpiewał o wolności.

Gorąco polecam!

Oficjalna strona filmu: http://www.allthatilove.pl/


Więcej...

czwartek, 28 stycznia 2010

Klara and Bee Gees

Wczorajsze popołudnie Klara spędziła samotnie w domowych pieleszach. Poświęciła mieszkanie przy okazji wizyty miejscowego kleryka, a potem uduchowiona zrobiła pranie i otworzyła butelkę czerwonego wina.

Z każdą kroplą wina wypełniała ją energia i chęć do spożytkowania jej w kreatywny, aczkolwiek niecodzienny sposób. Postanowiła coś ugotować.

Zajrzała do lodówki, ale jej zawartość nie była zbyt imponująca: resztka żółtego sera, kawałek kiełbasy i pieczonego schabu, rukola, suszone daktyle, słoik kiszonej kapusty i pół główki (prawie)świeżej. Jednogłośnie dominowała w ogóle niejedzona kapusta… A może bigos? Nigdy go jeszcze nie gotowała, ale stwierdziła, że to nie może być trudne – kapusta z mięsem.

Klara zajrzała do książki kucharskiej, żeby sprawdzić przepis i zbladła. Znalazła tam kilka różnych receptur od bigosu tradycyjnego przez litewski, myśliwski, hultajski i węgierski... Wszystkie propozycje łączyła bardzo długa lista składników i czas gotowania – przynajmniej 3 godziny. Z braku składników takich jak jagody jałowca, postanowiła zaryzykować i zmodyfikować recepturę, a z braku kompana do picia, podzielić się winem z bigosem.

Ostatecznie do dużego garnka trafiły:
• kapusta kiszona
• kapusta świeża biała
• liść laurowy
• kilka kulek ziela angielskiego
• kubek bulionu wołowo/drobiowego
• duża cebula
• 3 ząbki czosnku
• 3 suszone grzybki
• suszone śliwki
• suszone daktyle
• kiełbasa
• schab
• trochę rukoli
• szklanka czerwonego wina
• pieprz i ostra papryka

Więcej grzechów nie pamiętam. Jako że bigos lepiej jeść po odgrzaniu, degustacja nastąpi wkrótce. Trzymajcie kciuki, żeby po tym eksperymencie Klara nie przestała być mężatką…




Więcej...

czwartek, 21 stycznia 2010

Spotkanie w alternatywnym świecie

Tego dnia Klara obudziła się tuż przed świtem. Włożyła odświętną koszulę z falbankami przy rękawach i zaplotła włosy w dwa warkocze, przyozdabiając je lśniącymi strunowymi garotami – gdy przebywa się wśród ludzi warto wyglądać atrakcyjnie, należy jednak pamiętać, że nie wszyscy są mili i spokojni.

Do plecaka spakowała naręcza suszonych borowików, kilka garnuszków z miodem i pętko obsuszonej kiełbasy – wszystko na handel, żeby zarobić parę złociszy na chleb, mąkę i kaszę. Założyła długie skórzane buty i płaszcz z zajęczych skórek, sięgający jej do kolan, bo na dworze panowała zima. Tak przygotowana, opuściła swój domek na skraju puszczy Ursualis.

Mróz zelżał. Niebo przykrywała gęsta warstwa chmur, z których zaczął padać deszcz. Na trakcie zalegała breja roztapiającego się śniegu. Klara szła wolno, klnąc pod nosem, na deszcz. Było jej zimno i mokro, a do miasta Warchawa było kawał drogi.

W pewnym momencie usłyszała miarowe dudnienie. Obróciła się i zobaczyła trzech jeźdźców galopujących w jej kierunku. Nie zastanawiając się długo, rzuciła się w bok wielkimi susami, brodząc w śniegu, aby uniknąć stratowania. Na szczęście miała dość czasu na ucieczkę.

Tyle samo szczęścia nie miała, idąca przed nią, postać w białym płaszczu. Próbując zejść z drogi, potknęła się i przewróciła. Jeźdźcy zdołali ją ominąć, ale błoto bryzgające koniom spod kopyt, wybrudziło jej ubranie.

Tętent kopyt zaczął się oddalać, ale postać nadal leżała skulona na ziemi. Klara podeszła więc sprawdzić, czy nic się nie stało.
- Przepraszam. Wszystko w porządku?
- Nic nie jest w porządku! Pieprzone gnoje! Myślą, że wszystko im wolno, jak mają wielkie zwierzę między nogami!
Klara uśmiechnęła się lekko na wzmiankę o mężczyznach i pomogła kobiecie wstać. Poszkodowana tymczasem kontynuowała wypowiedź:
- Jak ja teraz wyglądam, mój nowy płaszcz… a gdzie torba? – kobieta podniosła z ziemi brązową skórzaną torbę – jest cała, na szczęście, Ciemna.
- No tak, brązowa skóra nie brudzi się tak jak jasna wełna – zauważyła rzeczowo Klara.
- Nie torba, ja. Dzięki za pomoc, mów mi Ciemna – powiedziała kobieta i podała rękę na przywitanie.
- Klara – odrzekła Klara odwzajemniając uścisk – wybierasz się do miasta?
- Niestety tak. Masz może tytoń?

Tak oto Klara spotkała Ciemną. Jeśli też chcecie ją poznać, skierujcie swoje kroki na ten trakt http://ciemna-masa.blog.onet.pl/


Więcej...

niedziela, 17 stycznia 2010

Cisza

Zimą w mieście rządzi cisza.


Ptaki nie śpiewają. Część odleciała do ciepłych krajów, a pozostałe oszczędzają gardła i wylatują z gniazd tylko po to, żeby napełnić żołądek. Cicho, ciszej…

Silniki samochodów pracują wolniej i ciszej, a koła mozolnie ślizgają się na śniegu. Nie poddają się tylko stare, poczciwe Ikarusy, przemierzające ulice z głośnym warkotem. Ale i na nie zimowa cisza ma swoje sposoby, przerywając ich trasy w połowie drogi. Cicho, ciszej…

Nie słychać stukotu damskich obcasów o płyty chodników, ani głośnych rozmów. Ludzie chowają się w mieszkaniach z gorącym kaloryferem i kubkiem ciepłej herbaty. Bliższy jest nam monitor komputera, niż przyjaciele w innej dzielnicy, więc telefon dzwoni rzadziej. Cicho, ciszej…

Nawet ciężkie cielska lokomotyw i wagonów słuchają się zimowej ciszy. Suną bezgłośnie po szynach, pozwalając sobie tylko czasem, na rozpaczliwy jęk hamulców. Niekiedy cisza domaga się większej ofiary, więc pociągi stają gdzieś pomiędzy stacjami i zmuszają swoich pasażerów do oddania hołdu ciszy. Cicho, ciszej…



Więcej...

środa, 13 stycznia 2010

Welcome to England

It's not the first time, when Tori Amos is accompanying me on the road of life.



I'm planning a new adventure. Together with friends we are going to visit Great Britain in May. We have already booked the tickets for a plane.
We have some crazy ideas about places to visit e.g. Devil's Bridge, castles, dungeons, and pubs...


Więcej...

sobota, 2 stycznia 2010

Gustowny, interesujący, smakowity

Gustowny, interesujący, smakowity - właśnie takie przymiotniki cisną mi się na usta kiedy wchodzę na blog White plate, którego autorem jest Liska. To moje świeże odkrycie w sieci, a w ramach postanowień noworocznych zamierzam na niego regularnie zaglądać :)

Biały talerz to blog kulinarny (stąd właśnie ta smakowitość). Autorka, oprócz niekwestionowanego zmysłu kulinarnego, ma również dar pisania w bardzo interesujący sposób o swojej fascynacji kuchnią, źródłach inspiracji kulinarnych i podróżach, co bardzo motywuje do skorzystania z zamieszczanych przez nią przepisów. Dodatkowo do każdego wpisu dodaje fotografie, które w niesamowity sposób prezentują nawet bardzo proste potrawy - aż ślina cieknie na sam widok.

Treść i forma dają razem niezwykle gustowny przekaz. Serdeczne pozdrowienia i gratulacje dla Liski, a was zapraszam do talerzy http://whiteplate.blogspot.com/ (oby było więcej takich ciekawych miejsc w sieci...).


Więcej...