Jednym z głównych tematów w dzisiejszych dziennikach jest krakowski Marsz Tolerancji. Jakieś 2 lata temu miałam okazję być przypadkowym świadkiem tego wydarzenia, no i z tego co podają media nic się nie zmieniło... Jako, że udało mi się odtworzyć tekst opisujący moje doświadczenia, postanowiłam się nimi z wami podzielić.
Zdeterminowana do załatwienia kilku ważnych spraw w centrum, ubrałam się zgodnie z przewidywaniem pogody, wzięłam plecak i wyszłam z mieszkania.
Prognozy się nie sprawdziły, zamiast deszczu z nieba lał się żar, a ze mnie pot. Autobusy i tramwaje były zapchane maksymalnie, ale jakoś udało mi się dojechać na stare miasto.
Pod Bagatelą, kiedy już zaczynałam cieszyć się, że dotarłam do celu, pojawiła się pewna przeszkoda. Plantami przechodził właśnie Marsz Tolerancji. Ludzie krzyczeli hasła o równości i tolerancji, nieśli wielką tęczową flagę. Nie wyglądali na agresywnych, a jednak otaczał ich kordon policji. Nie miałam wyjścia i musiałam się jakoś przez nich przecisnąć.
W chwili, gdy wmieszałam się w tłum, zobaczyłam grupę ludzi z aparatami. Nie jestem homofobką (choć jak najbardziej hetero), ale wolałam się usunąć z pola rażenia obiektywów. Byłam tam przypadkiem i głupio by było zobaczyć się jutro w gazecie. Przeszłam przez barierkę na trawnik – nikt się tym specjalnie nie przejął.
Przyspieszyłam kroku. Pochód zatrzymał się przed wejściem na plac przed Collegium Novum. Kiedy mijałam kolumnę, policjanci stojący na przedzie otrzymali rozkaz gotowości bojowej. Zaczęli zakładać hełmy, tarcze i wyciągać pałki. Zrobiło to na mnie duże wrażenie. Takie sceny widziałam do tej pory tylko w filmach i telewizji. Kojarzą mi się głównie ze stanem wojennym. Nie sądziłam, że zobaczę coś takiego na żywo. Nie miałam czasu przyglądać się dłużej. Minęłam tłum dziennikarzy i weszłam do budynku.
Oddałam dokumenty i dowiedziałam się, że przed chwilą przechodził tędy Marsz Tradycji zorganizowany przez Młodzież Wszechpolską. Wtedy zrozumiałam po co ta policja.
Koniec pochodu właśnie minął budynek Collegium, kiedy z niego wychodziłam. Skręciłam w prawo w Gołębią. Kiedy doszłam do Wiślnej minęła mnie grupa łysych w dresach, biegnących w stronę filharmonii. Ocho, chyba się zaczęło.
Oni byli chyba z Narodowego Odrodzenia Polski, albo Wszechpolacy, któż to wie. Widziałam po prostu grupę chłopaków ze spiętymi mięśniami i twarzami skrzywionymi od gniewu i złości. Chyba nigdy nie zrozumiem tych ludzi i tego co chcą osiągnąć poprzez agresję i przemoc. Nie uważam, żeby to były najlepsze środki do hołdowania wzniosłym ideałom patriotyzmu i wychowania w duchu wartości narodowych i katolickich. Jeśli ci ludzie maja być przyszłością naszego kraju i stać się jego elitą kulturalną, to ja dziękuję. Chyba czas pomyśleć o emigracji...
Zaraz potem zabrzmiały syreny policyjne i z rynku wyjechały radiowozy. Ulica była zatkana, więc policjanci wysiedli z samochodów. Minęła mnie grupa dwumetrowych mężczyzn, uzbrojonych niczym średniowieczni rycerze. Szkoda, że nikt już dzisiaj nie przestrzega zasad rycerskiego kodeksu honorowego...
sobota, 16 maja 2009
Apropos Marszu Tolerancji
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz