środa, 21 maja 2008

Podróż młodości

Życie to jedna wielka pielgrzymka, na której dążymy do najwyższego boskiego sanktuarium – nieba. Nie jest to jednak prosty szlak. Co chwilę dochodzimy do jakiegoś rozdroża i podejmujemy decyzję w którą stronę się udać. Niestety nie zawsze idziemy w dobrym kierunku, ale za to Pan daje nam możliwość ciągłego powrotu na swoja ścieżkę. Czasami potrafimy chodzić przez pół roku i nawet na krok nie ruszyć się z miejsca... Innym razem przebywamy setki kilometrów w kilka godzin. Zdarza nam się iść w tłumie, to znowu samotnie...

Od jakiegoś czasu idziemy we dwoje. Tak jest całkiem przyjemnie, trzymamy się za ręce... Chociaż czasem zaślepieni złością patrzymy w przeciwnych kierunkach jak nieznajomi, w głębi duszy i tak chcemy iść razem.

Przechodziliśmy już przez zatłoczone miasta, gdzie wszyscy się spieszą lub bezdrożami, gdzie jesteśmy sami. 

Ostatnio jestem jakaś rozkojarzona i całkowicie zdaje się na Ciebie. Chcę, żebyś nas prowadził. Bardzo dobrze spisujesz się w roli przewodnika... Jednak czuję, że nie mogę przyjmować takiej postawy. Nie powinnam zwalać wszystkiego na Ciebie. Daj mi jeszcze chwilę, a się pozbieram.
Dzisiejsza podróż jest dość mecząca. Oczy nam się przymykają. Jest gorąco, a nie ma już czym ugasić pragnienia. W plecaku została ostatnia paczka chipsów. Odwlekam jak mogę jej otwarcie, żeby na dłużej wystarczyło.

Przynajmniej mamy dość dobre towarzystwo. Może poza tym facetem, co ciągle cmoka – wiem, że bardzo tego nie lubisz. Cóż, każdy przecież może iść. Nie otaczają nas zapracowani businessmani, lecz normalni ludzie. Ta dziewczyna to chyba studentka. Ciągle coś czyta. Prawo cywilne – ciekawe czy kiedyś też będę musiała. Teraz najzwyczajniej w świecie wyjęła z torby jabłko. Nie jakieś specjalne, ale zwykłe, ciut obite.

Już niedługo będzie przystanek. Odpoczniemy trochę w domowym zaciszu i najemy się. A potem? Ruszymy dalej.

Boje się. Strasznie się boję kolejnego etapu wędrówki. Nie czuję się do niego przygotowana. Nie wiem czy dam sobie radę. Mówisz: „Pomogę!” Pomożesz, ale wiele muszę zrobić sama... Tylko nie krzycz, że dramatyzuję. Może jestem hipochondryczką i po prostu wyczuwam u siebie symptomy choroby nieumiejętności i nieprzygotowania, która nieuchronnie prowadzi do tragicznego końca – nie zdania egzaminów.

Mówiłeś, że interesujesz się medycyną. Masz więc szansę się wykazać. Wylecz mnie z hipochondrii, a z ogromna chęcią pójdę z Tobą dalej! Będę się potykała, upadała i podnosiła, aż do samego końca drogi. Oby był to happy end.

1.08.2003

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

"Sztygar" relacji Kraków - Lublin (odj. 12.15) napisano gdzieś w okolicach Sędziszowa.

Klara pisze...

Hmmm... dzięki za przypomnienie... miło wiedzieć, że jeszcze pamietasz...