- A może Flirt?- zaproponowałeś.
- A czemu nie – odpowiedziałam – zawsze to coś nowego, miła odmiana od plastikowej rutyny.
- Stacja Radom 8:48.
- Ok.
Przyjechałam o 8:25, żeby się nie spóźnić. Niestety, okazało się, że to on się spóźni i to około 50 minut… Ktoś inny może odwróciłby się na pięcie i poszedł, ale ja czekałam – wystawiałam na próbę własną cierpliwość. Przyjechał o 9:20.
Lekko podniecona od razu zajęłam miejsce w pociągu. Na początek organoleptyczne badanie wszystkich możliwych elementów – fotele wygodne, półka ciekawie kanciasta, kosz za bardzo sprężynujący, klimatyzacja działa, górne wyświetlacze się nie świecą, na dolnych napis "Warszawa Wschodnia" i nic poza tym (dotknięcie palcem nie wywołuje reakcji), duże szyby. Generalnie trochę jak w warszawskiej SKMce.
Ruszyliśmy, ale tak płynnie, że prawie tego nie zauważyłam. Nie dostaję drgawek od uderzeń kół o szyny. Na górnych wyświetlaczach pojawił się napis WARSZAWA WSCH. Z obsługi pociągu widziałam konduktora i dwóch ochroniarzy, którzy przejechali z nami całą trasę – poczułam się bezpieczniej.
Postanowiłam jeszcze odwiedzić toaletę. Oprócz świecącego się na czerwono napisu WC nie była w żaden sposób opisana. Poczekałam, bo w dobrych pociągach oznacza to zwykle, iż kabina jest zajęta. Nikt nie wychodził, a co jakiś czas zapalała się lampka z przekreślonym napisem WC. Spróbowałam otworzyć drzwi, ale nic z tego, więc wróciłam na miejsce.
Pierwsze atrakcje pojawiły się dwie stacje za Warką. Peron okazał się za wysoki i wysuwane automatycznie progi, ułatwiające wchodzenie do pociągu, uszkodziły się. Staliśmy około 10 minut, bo drzwi nie chciały się przez to zamknąć. Ruszyliśmy po interwencji obsługi pociągu. Niedługo potem zatrzymali nas na moment w polu tuż przed jakąś stacją, bo nadal coś było nie tak.
Gdy dojechaliśmy do Jeziorek myślałam, że już wszystko będzie dobrze, ale nie było. Krytyczny moment nastąpił niedaleko przed Okęciem. Staliśmy tam około 30 minut. Najpierw obsługa sprawdzała wszystkie drzwi. Potem przejechał pospieszny z Warszawy, którego prawdopodobnie puszczaliśmy z powodu jednego toru… Ale to tylko moje przypuszczenia… Gdy już wydawało się, że powinniśmy ruszać staliśmy dalej, nie wiadomo dlaczego atmosfera zaczynała się zagęszczać. Nie podano żadnego oficjalnego komunikatu. Potem ochrona złapała jednego chłystka, który ze zniecierpliwienia pociągnął za dźwignię alarmowego otwierania drzwi, blokując przy tym system i nadal nie mogliśmy ruszyć. Chcąc rozładować napięcie poszłam znów do toalety, ale nadal było zamknięte. Stojący obok ludzie również chcieli z niej skorzystać- była jedna na cały pociąg. Poszłam do konduktora zapytać czy nie dałoby się jej otworzyć. Powiedział mi, że toaleta została uszkodzona podczas kursu z Warszawy i nie ma możliwości z niej skorzystać. Na szczęście, przy okazji dowiedziałam się, że zaraz ruszymy, bo czekamy już tylko na światło na semaforze. Podzieliłam się tą wieścią z innymi podróżnymi, uspokajając ich trochę.
Udało mi się wysiąść na stacji Warszawa Zachodnia o godzinie 12:15, tak więc trasa Radom-Warszawa zajęła mi 3 godziny (nie licząc początkowego spóźnienia pociągu, bo razem z nim to 3,5 h). Warunki jazdy Flirtem nie okazały się, aż tak komfortowe jakby się to mogło wydawać na pierwszy rzut oka… Chyba już wolę stare wysłużone „kible” mazowieckie…
Więcej...