„Naprawdę chcecie na to iść? To taki dołujący film…” – te słowa usłyszeliśmy od znajomego, gdy powiedzieliśmy, że wybieramy do kina na „Czarnego łabędzia”. Chwilę potem zapanowała konsternacja, a powietrze zrobiło się ciężkie od iskier przeskakujących po neuronach. Jednak, pozytywne opinie krytyków przeważyły szalę i postanowiliśmy zaryzykować.
No i? Żadne z nas nie wyszło z kina zdołowane. Ten film mogę zdecydowanie określić jako interesujący, trzymający w napięciu, przejmujący, a nawet przerażający, ale nie dołujący. Reżyser w bardzo ciekawy sposób ukazał kulisy pracy profesjonalnych tancerzy baletowych. Historia, owszem nie kończy się klasycznym happy endem, jednakże zakończenie jest dramatyczne, ale nie smutne. W gruncie rzeczy bohaterka odnosi zwycięstwo nad... samą sobą.
Jeśli już miałabym się do czegoś doczepić to do ilości efektów specjalnych, których na mój gust było ciut za dużo. Wolałabym momentami niedopowiedzenia potęgujące napięcie, niż dosłowne obrazy postępującej mutacji. Ale to moje subiektywne odczucie, którego nie podzielali moi współtowarzysze.
Mam nadzieję, że nie zdradziłam zbyt wielu szczegółów, tym którzy jeszcze nie widzieli „Czarnego łabędzia”. To naprawdę dobry film, interesujący zarówno dla kobiet, jak i mężczyzn. Wszystkim gorąco polecam!
poniedziałek, 14 lutego 2011
Czarny łabędź
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz